Początek książki...O Galicji ...Zdjęcia z kresów ..Mapy historyczne..Kresy wschodnie Wyszukiwarka GenealogicznaKsięgarnia “Kresy Wschodnie”Filmy o Kresach


Home

Apolinary Kuliczkowski

Wspomienia z Jazłowca

Wrocław 1981 r



W S T Ę P

W połowie 1956 roku, kiedy po raz pierwszy spotkałem się we Wrocławiu w bibliotece " Ossolineum " z publikacjami dotyczącymi moje rodzinnej miejscowości Jazłowca oraz całych ziem podolskich, poczułem jakąś chęć pogłębienia swoich wiadomości w tym zakresie. Od tego czasu pilnie starałem się,czytać wszystko to,co było ni dostępne, a co dotyczyło,już nie tylko Jazłowca, lecz całych południowo-wschodnich obszarów,należących do czasu rozpoczęcia drugiej wojny światowej, do Polski.

Przez rozmowy prowadzone z moją najbliższą rodziną, krewnymi i znajomymi,pochodzącymi z urodzenia z Jazłowca, wzbogaciłem dość poważnie swoją wiedzę o tych terenach i to pozwoliło mi na odtworzenie pewnych ciekawych zdażeń z życia ludzi tam urodzonych i wychowanych, pewnych faktów wartych zapamiętania, oraz w pewien sposób może daleki od doskonałości, na odtworzenie atmosfery tamtych lat, a w szczególności życia najbliższej rodziny, krewnych i znajo­mych , którym zdarzyło się coś szczególnego, co mogłoby zainteresować czytających te wspomnienia.

Napewno zaczynam pisać je bez żadnego planu. Nie jestem literatem ani nawet dziennikarzem o wyrobionym piórze i mogącym swój utwór, esej czy publikację napisać z pewną dozą zacięcia i umiejętności fachowej;

Niemniej jednak, to co napiszę, aczkolwiek bez planu i przygotowania, będzie prawdą, bez żadnych ozdób i upiększeń. Będzie to poprostu historia mojego życia, w nawiązaniu do historii kraju, terenu, obszaru , na którym się urodziłem; w powiązaniu z wszystkimi moimi obserwacjami i przeżyciami, czy to w dzieciństwie,czy w wieku chłopięcym, czy w szkole, czy też w czasie ciemnej okupacyjnej nocy.

Będą się starał, napisać to co czuję, bez żadnego patosu,wyolbrzymiania sytuacji spraw czy problemów . Będę się kierował napewno jakimś odczuciem i w maksymalnym stopniu pamięcią ,chociaż będę konfrontował zapamiętane przeze mnie fakty z kimkolwiek się da, kto tylko zechce udzielić mi informacji ,kto będzie życzliwy podjąć ze mną dyskusję ,na interesujące ranie problemy. Nie będę napewno opisywał wszystkich zapamiętanych zdarzeń w sposób chronologiczny. Ze względu na to, że pisanie moje ograniczy się do chwil wolnych od pracy i od innych zainteresowań ,których mam w życiu dużo, będę pisał tylko wtedy, kiedy odtworzę sobie w sposób szczególny jakąś sytuację z mojego życia ,jakiś fakt, zdarzenie i będę miał do pisania, po prostu chęć.

" Jak zaległy ziemie Boże,

Przebież kraje, przerzuć role,

Zjedź świat cały, przepłyń morze,

Nie ma kraju nad Podole! "

/ Wincenty Pol - " Pieśń o ziemi naszej /

Ten krótki urywek z utworu Wincentego Pola, jednego z bardziej znanych poetów polskich, mówi o tym, jak urocze były ziemie znajdujące się na kresach dawnej Rzeczpospolitej.

JAZ ŁOWIEC

Miejscowość Jazłowiec leży w województwie tarnopolskim w powiecie buczackim. Powstaje, z chwilą zawładnięcia przez Kazimierza Wielkiego Rusią Czerwoną t.j. około 1345 roku. legenda o Jazłowcu mówi, że w tym miejscu mieszkał kiedyś wielki myśliwy zwany Janem Łowca / zdrobniale Jaś Łowiec/, który był założycielem Jazłowca,

" Na samym krańcu Podola prawie opartym o ściany Pokucia, była kotlina między trzema wzgórzami, którą dwa strumyki przerzynały. W tej pięknej dolinie ukrywa się Jaśko Łowiec,z żoną swoją, po zawieruchach wojennych z Połowcami o których opowiadał Jan Łowiec ,o księciu Igorze i jego żonie Jarosławnie . Zmarł po trudach całego życia. Szczupła drużyna, w smutku pogrążona wyniosła ciało jego z chaty i pogrzebała na wzgórku, gdzie zwykł odpoczywać. Nad grobem podali sobie dłonie, a sioło swoje nazwali -JAZŁOWIEC. - wypis z "Dziennika Literackiego"-Lwów 1856r. str 341.

Pierwsze kronikarskie wzmianki o Jazłowcu pochodzą z roku 1412, kiedy to zostaje fundowany kościół pod wezwaniem Marii Magdaleny. / "Pamiątki Jazłowieckie"- ks.Baronez,OSSOLINEUM-Wrocław /.

Rozwój swój zawdzięcza Jazłowiec dobremu położeniu na szlakach handlowych łączących Bałkany z północą i wschód z zachodem.

Największy rozkwit Jazłowca przypada na koniec XVI, początek XVII wieku. Najazdy Turków i Tatarów a także bunty kozackie doprowadzają miasto do ruiny z której, w zasadzie już się nigdy nie dźwignie .Ostatnim zniszczeniem Jazłowca była ofensywa generała rosyjskiego Brusiłowa w 1916 roku, w czasie wojny rosyjsko-austryjackiej.

Urodziłem się zatem w miasteczku już małym, lecz przepięknie i malowniczo położonym nad dwoma rzeczkami : Jazłowczykiem i Olchowcem. Miasteczko położone w jarze dwóch rzek przedstawia się przybyszom, pięknym zamkiem wybudowanym przez ród Jazłowieckich / z Buczackich /.

"W 1528 r. Jerzy Jazłowiecki z małą garstką wojowników polskich, około looo Tatarów pobił. Zygmunt August obdarzył go w 1561 roku hetmaństwem polnem koronnem" /-Niesiecki-Korona Polska Tom I /" Jerzy Jazłowiecki zakończy życie w 1575 r. Po śmierci Jerzego dziedzictwo objął Mikołaj Jazłowiecki. W 1576 r, Jazłowiec uczestniczy w wezwaniu na tron Stefana Batorego. Hieronim Jazłowiecki zmarł w I6o7 r. a z nim zgasł przemożny ród Jazłowieckich. Został on pochowany w kościele dominikańskim w Jazłowcu." / Okalski - Russia str 112 /.

Widok Jazłowca od strony północno-wschodniej i od strony zachodniej przedstawia się następująco :

Wjeżdżając do miasteczka szosą prowadzącą z Buczacza,tuż za Zaleszczykami Małymi wznosi się łagodne wzgórze, po którym biegnie szosa i skąd przybysz ogarnia wzrokiem dolinę Jazłowca; Stąd też rozlega się widok na miasteczko,połóż one w przepięknym jarze. Na pierwszym planie cmentarz jazłowiecki, ze stojącą pośrodku kaplicą, zbudowaną przez barona Błażowskiego, w stylu gotyckim; Dalej widzimy na wzgórzu ruiny zamku,pod którymi, pięknie w parku położony jest biały pałac. Przed drugą wojną światową pałac ten mieścił klasztor sióstr Niepolakanek. Zbudowany został w XVIIIw. przez księcia Stanisława Poniatowakiego, ojca ostatniego króla Polskiego; Stanisława Augusta Poniatowskiego;

Po lewej stronie klaszsztoru i zamku wznosi się dość strome zbocze zwane Szańcami, Na zboczu tym została wybudowana w roku 1936

kapliczka z wizerunkiem N;M.P.Jazłowieckiej, upamiętniająca bitwę ułanów jazłowieckich z wojskami ukraińskimi w 1919 roku . Na

zboczu tym został ułożony z białego piaskowca , przez dzieci szkolne olbrzymi napis, JAZŁOWIEC , którego litery miały.6 m wysokości i widoczne już były z odległości kilku kilometrów.

Po lewej stronie od wschodu rozciąga się wzgórze; na którym widzimy rzędem położone w sadach i w obfitej zieleni wśród ogrodów domy, kryte częściowo blachą, częściowo słomą; Tę część Jazłowca zamieszkują przeważnie rolnicy, stąd też wiejski charakter zabudowań .

Centrum miasteczka wypełniają parterowe i piętrowe domki drobnych kupców,rzemieślników i gospodarzy . Okazalszymi budowlami są dwa zabytkowe kościoły, z których jeden był i jest kościołem katolickim, drugi będąc w zaraniu katedrą ormiańską, z chwilą wyprowadzenia się Ormian z Jazłowca, zostaje przystosowany z nakazu cesarza austryjackiego w 18o9 roku, do obrządku grecko-katolickiego i wykorzystywany jest w ten sposób aż do końca drugiej wojny światowej t.j. do 1945 roku.


Nastepną "budowlą godną uwagi jest synagoga, popularnie zwana -"bożnicą. Są również duże budynki szkoły, magistratu i "Polskie­go Domu". / Nie wiem dlaczego tak właśnie nazywano,zbudowany po pierwszej wojnie światowej dom,służcy jako świetlica, miejsce zabaw,przedstawień teatralnych, kina objazdowego /. W domu tym mieścił się również sklep "Kółka Rolniczego" i Kasa "Stefczyka";

Było również kilka okazałych domów prywatnych nowych i za­bytkowych przy ulicy zwanej Kamienna Drogą i w Rynku,pamięta­jących czasy dawnej świetności Jazłowca.

Małe miasteczko było podzielone na kilka obszarów nazwijmy je "dzielnicami". A więc –Gubernia , 0lchowiec ,Podzamcze,Zawel, Pierwsza,Druga i Trzecia Ulica,Tłoka.Były to nazwy tradycyjnie używane przez jazłowieczan w celu określenia jakiegoś punktu Jazłowca,względnie miejsca czyjegoś zamieszkania.Oficjalnych nazw ulic nie było

Przez miasteczko przebiegała szosa łącząca Lwów z kresami Polski. Była to droga bita, odnawiana raz na kilka lat. Przemysłu żadnego w Jazłowcu nie było. Cztery młyny wodne,męło zboże na chleb wypiekany w ogromnych piecach, które obowiązko­wo musiały znajdować się w każdym domu. Brak pieca traktowano jako obraz największej nędzy.Ludność zajmowała się przeważnie rolnictwem.Duża ilość Żydów w Jazłowcu sprzyjała rozwojowi handlu. W każdy wtorek odbywały się w Jazłowcu jarmarki na któ­re zjeżdżali się chłopi z okolicznych nawet bardzo odległych wiosek i miasteczek .

Jak notuje ks.Baronc " Kazimierz Jagiellończyk król polski, na­daniem jarmarków pomnożył pomyślność Jazłowca”." 2-maja 1766 roku w mieście swoim dziedzicznym król August Poniatowski wzna­wia jarmarki . Rzemieślnicy - przeważnie stolarze,szewcy, kowale,kołodzieje,krawcy;rymarze, usługi swoje świadczyli miej­scowej i okolicznej ludności.

W środkowej części miasteczka znajduje się duża kamienna zabyt­kowa pralnia, a tuż obok studnia, wybudowana przez Ormian w pierw­szej połowie XVII wieku, zamykana żelaznymi mocno okutymi drzwia­mi. Wewnątrz na ścianach, studni znajdują się napisy alfabetem i w języku ormiańskim, ktore dzisiaj jeszcze można swobodnie odczy­tać, co stwierdziłem podczas ostatniego pobytu w Jazłowcu w 1968r; Studnia ma kształt dużej czworobocznej piwnicy;

Apteka,poczta, rzeźnia miejska,łaźnia miejska /zabytkowa/,

urząd policji – dopełniały właściwie rany obrazu małego miasteczka na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Okolony od strony za­chodniej i południowej lasami, natomiast od strony południowo-wschodniej wysokim wzniesieniem zwanym Szańcami, stwarzał Jazło­wiec uroczy zakątek.

W roku 1935 zacząłem uczęszczać do pierwszej klasy szkoły po­wszechnej. Utkwiła mi w pamięci ta chwila, gdyż było to w roku śmierci Józefa Piłdudskiego.

Dyrektor szkoły,p.Stanisław Sieniawski wygłosił płomienne prze­mówienie, w którym podkreślił,że odszedł od nas człowiek,który wskrzesił Polskę po blisko 150 latach zaboru austryjackiego. Nam dzieciom nakazał bronić zawsze i wszędzie polskości,polskiej kultury i polskich tradycji.

J A Z Ł O W I E C K I KOŚCIÓŁ

Stoi na wzgórzu w środkowo-zachodniej części miasteczka.Zabytek z XV wieku, /"3 lutego 1436 roku,Teodoryk z Buczacza,zrobił fun­dusz, dla proboszcza Marii Magdaleny w Jazłowcu " , ks.Baronc: "Pamiątki Jazłowieckie " /. Jak każdy kościół zbudowany został wg wszelkich wymagań sakralnych i architektonicznych w tym zakresie, Ciekawostką kościoła były trzy pamiątkowe tablice. Jedna z nich umocowana z prawej strony t.zw. " babieńca " stanowiła upamiętnie pobytu i śmierci w Jazłowcu znanego polskiego kompozytora okresu renesansu , Mikołaja Gormułki. Napis na niej jest następujący:

D O M

Gomółki grób.

Kamień ten wskazuje, którego gdy sroga śmierć zabiera / w podróży/ wszyscy muzycy i biegli mistrzowie, jęknęli,a domy możnych onie­miały. Gomółko! Niech popioły Twe spoczywają w pokoju pod tym na­grobkiem od Twoich Ci wzniesionym, ani niech nie dopominają się o należne im miejsce w ojczyźnie Twej , mieście Krakowie, Umarł roku pańskiego 16o9 dnia 5 marca w 45 roku żywota swego.

Druga z nich wmurowana w ścianę prezbiterium od zewnątrz, świad­czyła o pobycie w Jazłowcu największego poety polskiego Adama Mic­kiewicza.

Trzecia upamiętniała pobył w Jazłowcu pogromcy Turków z pod Wiednia,króla polskiego Jana Sobieskiego. Ciekawym miastem musiał być Jazłowiec, kiedy zjeżdzali sie do niego tak wielcy ludzie. Tablice te przetrwały do końca roku 1945. Nie wiem jakie losy spot­kały je po naszym, wyjeździe z Jazłowca. Podczas ostatniego pobytu w Jazłowcu w roku 1968 / bardzo zresztą, krótkiego, bo niecałą dobę nie zauważyłem żadnej z nich. Zostały chyba zniszczone, tak jak niszczeje cały piękny kościół.

JAZŁOWIECKI Z A M E K

/ Dokładny opis zamku znajduje się w pracy doktorskiej prof.Ovequin - który przeprowadzał badania archeologiczne w latach 1936-38 - Ossolineum,Wrocław./

Na wzgórzu w południowej części miasteczka stoi wyniosły śred­niowieczny bastion. Jak podaje ks.Barecz w Pamiętnikach Jazłowiec-kich / str 12/ został on zbudowany w końcu XV początku XVI wieku, przez Jazłowieckich. Zamek kilkakrotnie niszczony przez Tatarów, został kompletnie zdewastowany w czasie buntów kozackich, a następnie przez Turków w 1673 r. Zachowały się do tej pory jedynie bardzo grube /około 2,o m / mury - wysokie na około 5o m, z róż­nymi krużgankami, wgłębieniami, sieńmi,korytarzami i strzelniczymi otworami. W dolnej partii zamku w piwnicach do dziś dnia przecho­wuje się różnego rodzaju produkty żywnościowe, jako że niezależnie od pory roku stale utrzymuje się tam jednakowa temperatura.

W górnej części zamku, podczas ostatniego pobytu mojego w Jazłowcu / w 1968 r/zauważyłem wybudowane stajnie, w których utrzy­mywano konie pociągowe. Wizualnie zamek przedstawia się bardzo groźnie;

Jest to rzeczywiście olbrzymia ruina o nieregularnych kształtach, która góruje nad miasteczkiem i w swoim majestacie świadczy o pols­kości tych ziem.

Wg. ks.Baronca " Kopia wierzytelna,pisana ręką Jana ze Skarbinierza,notariusza apostolskiego, uczy nas, że już wtedy j.t.w koń­cu XV wieku, miasto Jazłowiec miało rynek, przedmieście,bramę miej­ską,kąpiele zamkowe, a zatem musiał być i zamek ".

Opis Jazłowca przez Francuza - nazwiskiem DALERAC.

Był on w 1685 r. z Janem Sobieskim, królem polskim w Jazłowcu. " W rozległej kotlinie, na pochyłości niskiego wzgórza leży miasto Jazłowiec, zbudowane w kształcie amfiteatralnym,od szczytu wzgórza do brzegów płytkiego, lecz dość szerokiego strumyka. Wije się on wzdłuż całej kotliny i otacza szeroką wstęgą trzy małe wzgórki,któ­re wszystkie niegdyś były pokryte domami i.zabudowaniami miejskimi. Wtedy był Jazłowiec wcale okazałym miastem. Szerokie ulice ciągnę­ły się pomiędzy podwójnymi rzędami murowanych kamienic przyozdo­bionych sztukateriami i napisami w języku ruskim i polskim. Na miejscach wzniósłejszych,wznosiły się murowane kościoły i cerkwie przez co już zdała uderzało miasto bardzo powabną powierzchownością, W pobliżu kościoła łacińskiego znajdowała się okazała synagoga ży­dowska. U stóp pagórka w głównej części miasta wznoszą się cerkwie greckie z cmentarzami pełnymi piramidalnych pomników z napisami w języku słowiańskimi podobnymi do napisów u niektórych, kamienic w mieście. Co do wielkości miasta,mało ustępowało Lwowowi,a od­bywały się w nim sławne jarmarki,na które zjeżdżali się kupcy ze wschodu: Grecji,Turcji,Armenii i Arabii. "

Opis Jazłowca w podręcznej encyklopedii kościelnej,wyd,1910r..

Kraków,Geberthner i Wolf - Tom XIX-XX.

“Jazłowiec miasteczko nad rzeką Olchowcem w byłym obwodzie czortkowskim czyli żaleszczyckim, powiat buczacki,parafia obydwu obrząd­ków, szkoła trywialna założona w 1819r, Pochodzenie tego miejsca sięga dalekiej starożytności,bo za Kazimierza Wielkiego,znajdował się Jazłowiec w ręku sławnego rodu Buczackich, których, jedna gałąź, przybrała nazwisko Jazłowieckichi Jerzy Jazłowiecki,dziedzic miasta,przeszedł na wyznanie reformowanego kościoła i przemienił koś­ciół Marii Magdaleny w zbór kalwiński. Po jego śmierci ,syn Miko­łaj w 1575r“ powrócił na łono kościoła katolickiego i ufundował klasztor 0.0. Dominikano w na łożu śmiertelnym w 1595r. W krótkim przeciągu czasu, zmienił Jazłowiec dziedziców;Jan Jerzy Radziwiłł,przywilejem danym lo;XII.l6l5r. potwierdza dawne wolnoś­ci Ormian w tym mieście osiadłych. Było w Jazłowcu arcybiskupstwo ormiańskie. Jazłowiec obwarowany przez Aleksandra Konieopolskiego wytrzymał w 1647 roku,oblężenie Kozaków pod Chmielnickim i odparł przypuszczony szturm, Jazłowiec otrzymał rozliczne przywileje hand­lowe w 1676r. Był zajęty przez Turków pod Ibrahimem Szejtanem i zo­stał zniszczony w ciągu 17-letniego ich panowania. Jan Koniecpolski założył w Jazłowcu klasztor O.O.Paulinów. Od zaboru austryjackiego upadło miasto zupełnie i władza municypalna ustała. Konwenty 00 Pau­linów i Dominikanów zostały zniesione i miasto pozbawione zostało wszelkich przywilejów.

"BożE NARODZENIE w DOKU RODZINNYM.

Od lat, jak tylko sięgnę pamięcią, Święta Bożego Narodzenia, były obchodzone w naszym , domu rodzinnym, bardzo uroczyście. Jakoś szczególnie nastrajały no ją dziecinną wyobraźnię i w swoisty sposób oddziaływały na moją psychikę. Przekonałem się o tym późnię: będąc już dorosłym mężczyzna, a następnie ojcem rodziny, że Świę­ta te pozostawiły swój ślad na moim odczuciu,uroczystych dni Bożego Narodzenia.

Ale wróćmy do lat dziecięcych.

Już na kilka dni przed świętami dawało się w domu odczuć nie­zwykle podnieconą atmosferę. Bo to ojciec coś ciekawego kupił -jakieś orzechy,rodzynki, a matka wyszukiwała blaszki rzucone do komórki, jako że tylko niektóre z nich, te do wzorzystych ciastek były używane raz w roku. Następnie było wielkie pieczenie. Kołacze - wielkie bułki w kształcie ściętego z dwóch stron delto-idu, z plecionym warkoczem po środku. Pierniki - ażeby broń Boże nie były spękane.

Sernik, ciastka w różne wzorki prosto z pieca, jeszcze gorące, podkradywałem Matce na żywo.

Wreszcie nadszedł dzień Wigilii. Oczekiwany bardzo i jakiś całkiem inny wieczór, od wszystkich pozostałych w roku.
Matka w czyściutkim wyprasowanym i nakrochmalonym fartuszku, dzie­ci umyte i czysto ubrane oczekiwały na Ojca, z dużymi podnieconymi oczami. Wreszcie drzwi skrzypnęły i Tatko
wszedł .Przyniósł
jak zawsze w jednej ręce trochę siana, a w drugiej-snop słomy.
Stanął za progiem i deklamował uroczyście:
" Raduje się świat cały teraźniejszej pory
Radują się niebiosa i anielskie chóry
Brzmi muzyka w powietrzu, chwałę Bogu głosi
Że anioł pa
stuszkom nowinę przynosi,
Że się Chrystus rodzi,gładzi grzech Adama,
Że jest nam otwarta już do Nieba brama...

a kończył tymi słowami:

......"ażebyście jak najdłużej żyli,

Jak najdłużej żyli,jak najdłuższe lata,

Czego życzę i tego winszuję.-

Niech "będzie pochwalony Jezus Chrystus ";

Siano kładł pod obrus na stole, a słomę dzieci z wielką uciechą, rozprzestrzeniały po całej izbie, gdacząc przy tym i kwakając, / Aby dużo kurcząt i kur było w przyszłym roku /. Po tym następowała kolacja wigilijna. Na stole zapalano świeczkę . Przy podniosłym nastroju, Ojciec żegnając się rozpoczynał modlitwę. jjChwała Ojcu i Synowi ..:...." kończył podniosły moment. Brał za talerz na którym leżał połamany opłatek, podchodził do Matki i jak pamiętam, niejednokrotnie ze łzami w oczach, życzył Jej zdrowia, miłości do rodziny, do dzieci, "abyśmy doczekali późnej starości i pociech z naszych dzieci. "

Następnie podchodził z opłatkiem do nas do dzieci, życząc nan w za­leżności od sytuacji w jakiej znajdowaliśmy się czy to w szkole czy w domu - osiągnięć życiowych, zdrowia i wszystkiego najlepszego. Pierwszym daniem wigililnym była zawsze kutia. Jest to gotowana pszenica - przedtem otarta z łusek z dodatkiem przetartego maku, dużej ilości miodu i cukru, ażeby była bardzo słodka z dodatkiem rodzynków i orzechów. Po kutii, był barszcz,Po barszczu,oczywiście czerwonym, p o dawano pierogi w trzech odmianach - z kapusty, z powi­deł i z maku. Przy jedzeniu tych pierogów było dużo uciechy, bo trzeba było odgadnąć przed ugryzieniem,który z czego? Po pierogach były gołąbki z kaszy gryczanej, po gołąbkach smażone na oleju grzyby, potem ryba / nie zawsze / a na koniec ' war " -kompot z suszonych śliwek,jabłek i gruszek. Po każdym z tych dań Ojciec intonował kolędę tak,że przez całą wieczerzę śpiewaliśmy i śpiewaliśmy. Stad do dziś znam bardzo dużo kolęd.

Bardzo wielką atrakcją wieczerzy wigilijnej byli kolędnicy i to ci którzy przychodzili z szopką. Do dziś nam przed oczami,piękna dużą szopkę i poruszające się w niej" kukły - Heroda,djabła,śmierci, która ścina Herodowi głowę, a z szyi płynie krewi Szopka bardzo mo­cno działała na moją wyobraźnię. Do dziś odczuwam grozę sceny ze ścięciem króla Heroda. Czasami przychodzili do nas członkowie na­szej wielkiej rodziny i wspólnie spędzaliśmy ten piękny wieczór. Przed wojną t.j. przed 1939 rokiem, pamiętam kilka wigilii, które odbyły się w domu mojej Babci Kuliczkowskiej.

Do Babci przyjeżdżały i przychodziły wszystkie Jej 7-mioro ży­jących dzieci wraz z rodzinami. To były wigilie szczególnie uro­czyste,pełne wzruszeń i opowiadań . W obrazowym opowiadaniu cieka­wych zdażeń życiowych,filmów,lub sztuk teatralnych celował,najmłod­szy syn mojej Babci mój stryj,Jan Józef Kuliczkowski. Od 1923 roku mieszkał on we Lwowie, a więc miał większe możliwości zetknięcia się z życiem filmu i teatru, stąd większe zaangażowanie w uczestniczeniu i odbiorze kultury i sztuki i większe wiadomości z tego zakresu, od członków pozostałej rodziny. Wigiljia kończyła się pójściem na pasterkę. Osobiście przed 1939r byłem na pasterce, tylko jeden raz. Pamiętam to uroczyste nabożeństwo w sposób szcze­gólny. Przede, wszystkiem olbrzymi pająk-świecznik rzęsiście oświet­lony świecami. Piękny chór, śpiewający kolędy i ciżbę ludzi wycho­dzących z pasterki,która utworzyła taki tłok przy wyjściu,że o mało nie zostałem uduszony. Podniosłem w tym ścisku nogi do góry i tak zostałem z kościoła wyniesiony.

K ORO NACJA K.P.M. J aż łowieckiej

Jednym z największych wydarzeń w życiu Jazłowca, była koronacja N.M.P.Jazłowieckiej.

Koronacja odbyła się 9 lipca 1939r. a więc na kilkadziesiąt dni przed wybuchem II wojny światowej. Piękne to były dni Jazłowca; Na kilka tygodni przed koronacją miasteczko zaczęło się stroić do

tej niecodziennej uroczystości. Do Jazłowca przyjechał pluton sa­perów, którzy "budowali drogę na długim zboczu za zamkiem w kierunku koryta rzeki Olchowiec, gdzie po przeciwnej stronie stała stara kapliczka z wizerunkiem N.M.P.

Spodziewano się przyjazdu olbrzymiej rzeszy ludzi i ażeby udostęp­nić każdemu dobrą widoczność samego momentu koronacji,ze wspomnia­nego zbocza chciano zrobić coś w rodzaju amfiteatru, a z kapliczki niejsce koronacji.Droga została wybudowana, lecz koronacja odbyła się w klasztorze, gdyż ze względu na trudności techniczne,mając na uwadze duży ciężar figury Matki Boskiej,oraz wartość artystyczną dzieła rzeźbiarskiego jakim jest figura, nie przeniesiono jej na miejsce uprzednio zaplanowane. Pamiętam te dni bardzo dobrze. Jazłowiec przybrał odświętną szatę. Przy wjeździe do rynku została zbudowana- olbrzymia brama powitalna. Ulice były czyste» Domy odświe­żone; Budowano wszędzie kioski i ławki. Klasztor biały świecił czys­tością. Mówiono.że ma przyjechać sam prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki.

Przyszedł dzień przedkoronacyjny. Do Jazłowca zaczęły napływać ol­brzymie rzesze ludzi. Przyjechał na pięknych koniach z orkiestra 14 pułk Ułanów Jazłowieckich ze Lwowa, Przyszły do Jazłowca inne pułki żołnieży piechoty i artylerii.

Areszcie po południu cały Jazłowiec zebrał się obok bramy powitalnej gdyż gruchnęła wiadomość,że do Jazłowca zbliża się orszak.ks.kard. Augusta Hlonda. Syłem również koło brany. Pamiętam,jak ks.kardynał wysiadł ze swego samochodu na kilkadziesiąt metrów przed brama, aby piechotą we .Iść w gościnne progi Jazłowca .

Przed bramą stanęły co znaczniejsze osobistości Jazłowca,jak bur­mistrz p.Władysław Kurjański,proboszcz ks.dr Andrzej Kraśnicki, radni miejscy i inni,aby staropolskim zwyczajem,chlebem i solą po­witać drogiego gościa,

Po przemówieniach goście pojechali do swojego miejsca przeznaczenia; czyli do gościnnego klasztoru S.S.Niepokalanek.

Dzień 9 lipca wstał słoneczny i pogodny. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Tłumy ludzi od samego rana, okupowały dokładnie każdy metr kwadratowy połaci ziemi wokół klasztoru. Na Szańcach nie było wolnego miejsca. Słychać było dęte orkiestry wojskowe. Ulicami płynęły tłumy wiernych,ktorży na koronację do Jazłowca przyszli,często piechotą, z sąsiednich województw,stanisła­wowskiego i lwowskiego.Do Jazłowca zjechało dużo autobusów wyciecz­kowych przywożąc ludzi z całej niemal Polski. Zbliżała się. chwila koronacji.

Jaka szkoda, że nie byłem świadkiem tego momentu,Gdzieś się zapo­działem w tłumie. Słyszałem z opowiadania, jak ks.kardynał Hlond osobiście, w asyście biskupów trzech obrządków: rzym-kat,greko-kat, i orm.-kat oraz księży ,nakładał platynową koronę na głowę N.M.P, Jazłowieckiej; Piękna platynowa korona zdobiona brylantami do dziś zdobi głowę N.M.P. Jazłowieckiej,której figura znajduje się w klasz­torze SS.Niepokalanek w Szymanowie k/Warszawy,

W momencie koronacji wszyscy czekali na cud. Podobno była taka ci­sza,że słychać było ,1ak brzączą muchy. Kilkunastotysięczna rzesza ludzi skupionych na wielkim dziedzińcu klasztoru wstrzymała na mo­ment oddech. _ Cudu nie było;

Po koronacji,nabożne śpiewy roznosiły się daleko poza granice Jaz­łowca; Duże Jazłowieckie dzwony,które w pogodny cichy dzień świą­teczny, słychać było na odległość lo-12 kilometrów, obwieściły świa­tu ważne wydarzenie w życiu nie tylko Polaków na wschodzie,lecz ca­łego chrześcijańskiego świata Polski,

Przed wieczorem wojskowe orkiestry dęte dawały koncerty, W parku klasztornym ustawiono działka z których wytrzeliwano piękne pióro­pusze kolorowych rakiet. Wieczorem ludzie opuszczali.Jazłowiec, Snopy świateł reflektprów samochodów i autobusów oglądałem już z ok­na w domu.

Było to niecodzienne zdarzenie,niecodziennie piękne i bardzo oszo­łamiające młodą wyobraźnię.Niecodzienne, jak na warunki Podola,leżącego na krańcach Rzeczypospolitej, przytłaczające tłumem i elegancją, wojskiem i dużą ilością samochodów,gwarem i bogactwem regio­nalnych polskich ubiorów.

Po uroczystej koronacji,odbyła się wspaniała i bogata procesja,uli­cami Jazłowca,naprzód drogą Ormiańską,przez duży most do Zawela, a następnie Kamienną Drogą do Rynku i z powrotem do Klasztoru SS Niepokalanek, W godzinach wieczornych tego samego dnia odtworzona zo­stała bitwa z roku 1919,dokładnie wg ówczesnych planów strategicz­nych, w której brał udział 14 pułk Ułanów Jazłowieckich / stąd też wywodzi się nazwa tego pułku / i inne oddziały i pułki Wojska Pols­kiego.

Najbliższa rodzina.

Michał Kuliczkowski,rodzony brat mego dziadka Jana, miał trzech sy­nów i córkę.

Najstarszy z nich Julian wyemigrował do Ameryki,zamieszkiwał w Chi­cago i tam zmarł. Emil mieszkał w Jazłowcu. Córka Maria wyszła za mąż za Franczaka w Dulibach, wiosce oddalonej ookoło 5 km od.Jazłow-ca. Mikołaj Kuliczkowski mieszkał w Jazłowcu. Ożeniony z Anną Grzebieniowską. Jak wszyscy Kuliczkowscy, gałąź ta odznaczała się wielce wyrobionym zmysłem zachowania polskości w swojej rodzinie. Ze wzglę­du na bliskie sąsiedztwo,rodzina moja najbardziej była zżyta z ro­dziną Mikołaja.Kuliczkowskiego. Stryj miał dwoje dzieci. Mieczysława,ur. 1926 roku i Stanisławę ur. 1930 roku; Mieczysław 3 lata odenmie starszy, był nie tylko moim kuzynem, lecz również dobrym kompanem,kolegą i współuczestnikiem dzieciących za­baw i psikusów,do których mieliśmy szczególny dar. Ponieważ mieszkaliśmy w sąsiedztwie, to wystarczyło tylko wyjść na podwórko względnie za próg i zagwizdaó,ażeby można się było spotkać. To też pomimo różnicy wieku 3-ch lat, najczęściej ze sobą przebywa­liśmy, mieliśmy wspólne kłopoty,wspólne problemy i uciechy,wspólnie graliśmy w karty i-nawzajem biliśmy się,dążąc się jednak szczególną braterską sympatią.

Stryj Mikołaj, "bardzo sympatyczny, wesoły i chyba najbardziej lu­biany przeze mnie krewny, był człowiekiem bardzo pracowitym. Pracując ciężko postawił sobie dom, następnie wybudował stajnię i stodołę; Przytym nigdy nie opuszczał go dobry humor. Potrafił z najbardziej niemiłej sytuoacji wykrzesać dużo humoru i śmiechu. Był dobrym Polakiem. To też podczas okupacji niemieckiej wycierpiał najwięcej ze wszystkich Kuliczkowskich z Jazłowca . Zaczęło się od tego, że Stryjka zamknęli Ukraińcy pewnej nocy w Jazłowieckim klasztorze, z którego-części zabudowań stworzyli swój urząd i prowizoryczne więzienie. Tam zmaltretowany i związany drutem wieziony na śmierć, cudem został zwolniony, przez zabłą­ kany na drodze patrol inny, niemajacy rozeznania w sytuacji. Uwolniony,to nie znaczy wypuszczony na wolność. Rozwiązano więźniom tylko ręce,które nabrzmiały od ostrych końców kolczastego drutu, załadowano na furmanki i powieziono do Złotego Potoka- Komendy Ukraińskiej policji.

Nie będę szczegółowo opisywał tego,co robiono z więźniami-Polakami w Złotym Potoku;Chcę tylko nadmienić, że Ukraińcy,mieli szczególny dar do katowania Polaków. Potrafili na zmianę,po dwóch,tak długo znęcać się nad człowiekiem,tak masakrować go kijami, że ten w końcu zmarł, nie odzyskawszy przytomności* Tak byli bici moi najbliżsi.; Wraz ze Stryjem Mikołajem więziony był Stryj Kazimierz, a w kilka tygodni później ,mój Ojciec;

Były to dopiero początki wielkiej gehenny,zabijania Polaków,pacy­fikowania rodzin polskich,polskich miasteczek i wsi przez ugrupowa­nia UPA / Ukraińska Powstańcza Armia / - popularnie zwanych "banderowcami", która zaczęła się zaraz po rozpoczęciu wojny niemiecko-rosyjskiej i trwała aż do 195or.

Po kilku dniach obu stryjów wypuszczono na wolność z nakazem i obo­wiązkiem "meldowania się" w Złotym Potoku dwa razy tygodniowo. "Meldowanie " polegało na tym, że po przybyciu do "urzędu" ukraińs­kiej policji i po słowach "proklatyj Lach " /przeklęty Polak/ -

rozpoczynało się od nowa bicie, czasem aż do utraty przytomności; Po którymś z kolei meldunku i biciu, Stryjowie oświadczyli, że więcej do Złotego Potoka nie pójdą. Od-tego czasu nie widziałem ani Stryja Mikołaja, ani Stryja Kazimierza. Pozostali w ukryciu. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, gdzie się ukrywali,jak głodowa­li, na polach marzli, jak byli szczuci jak zające, w pogoni za któ­rymi ukraińscy bandyci nie ustawali; Nie udało im się jednak trafić na ich ślad i dzięki temu obaj Stryjowie szczęśliwie przeżyli ten pierwszy okres rozpoczynającej się długiej walki na śmierć i życie pomiędzy Polakami a Ukraińskimi bandytami.' Ten straszny i ciężki okres minął po kilku miesiącach t.z.w. "Samostijnej Ukrainy ", ażeby ze zdwojoną siłą wybuchnąć w połowie 1943roku.

Nastąpiły czasy okupacji niemieckiej i zamiast Ukrainy,ziemię na których mieszkaliśmy zostały włączona do "Generalnej Gubernii ". Zaczęły obowiązywać niemieckie porządki.

"SICZ"/rewolucyjna nazwa ukraińskiej policji / - zdjęła czapki -"mazupynki"/ czapki dwukolorowe nieniesko-żółte /, ażeby zamienić je m w nielicznych zresztą tylko przypadkach, na kaszkiety ukra­ińskiej policji porządkowej.Tylko od czasu do czasu przyjeżdzały do Jazłowca samochody wiące kilku umundurowanych Niemców, w celu przeprowadzenia wizytacji gospodarstwa rolnego z przekształconego w tym celu klasztoru i ziem należących do SS.Niepokalanek, lub wydu­szeniu z chłopów ostatnich kilogramów ciężko zebranego z pól zboża; Od czasu do czasu dawało się styszeć, że w nocy nieznani osobnicy, zabieraji z domów i wyprowadzaji w niewiadomym kierunku, co inte­ligentniejszych Polaków z okolicznych wsi i miasteczek.

Zaczęto podejrzewać,że jest to działanie odradzających się ukra­ińskich nacjonalistycznych ugrupowań. W Jazłowcu stworzono coś w-ro­dzaju zorganizowanej samoobrony. Na. domach, drzewach,czy bramach, zawieszano dzwoniące metalowe sprzęty.Mógł to być kawał szyny kole­jowej, gilzy(luski) po pocisku, lub coś w tym rodzaju i w przypadku jakich-kolwiek podejrzanych ruchów, bito niemiłosiernie w zawieszony metal co wytwarzało niesamowity hałas.

Był to alarm wzywający do zgrupowania się w umówionym miejscu,gdzie należało podjąć szybko decyzję,co dalej czynić. Słaba to była orga­nizacja, nie mniej jednak świadczyła o tym,że Polacy nie pozosta­ją obojętni na działania ukraińskich band,wyniszczających naród polski,

Mikołaj Kuliczkowski,drugi brat mego dziadka,zamieszkiwał również w Jazłowcu.

Hajstarszy syn Julian zajmował się rolnictwem, a tuż przed II wojną światową założył sklep spożywczy. Synowie Jan i Władysław byli rze­mieślnikami i pracowali w Jazłowcu. Najmłodszy syn Mikołaja- Marian do 1939 roku był podoficerem zawodowym - po wojnie już jako oficer w stopniu kapitana, zamieszkał w Nowym Sączu. Po opuszczeniu służby wojskowej, pracował jako pracownik umysłowy aż do przejścia na emeryturę.

DOŻYNKI w JAZŁOWCU.

VJ 1938 roku odbyły się w Jazłowcu wojewódzkie dożynki. Przyjechał z Tarnopola instruktor, z bardzo ładną córką i zaczął organizować dzieci,młodzież i dorosłych do widowiska dożynkowego. W każdym dniu po południu, na dość dużym placu zwanym "targowicą" zbierała się młodzież i dorośli w celu odbycia kolejnej próby przeddożynkowej. Osób było bardzo dużo. Cała ta gromada recytowała,śpiewała i tańczy­ła to,co miało być pokazane na dożynkach. Ojciec mój z "bardzo ładną córką" instruktora tańczył w pierwszej parze, co napewno nie mogło za bardzo podobać się mojej Matce,obserwującej z boku co­dzienne próby. Nadszedł dzień dożynek. Na placu zebrali się miesz­kańcy całego Jazłowca i okolicznych wsi, ażeby obejrzeć niecodzien­ne widowisko. Dożynki zaczęły się śpiewem i tańcem:

1. Hej u nas na Podolu,żyto się złociło

czyste bez kąkolu, aż popatrzeć miło.

Bo drużyna podolska powiązała snopy,

teraz ścierń się bieli i czernieją kopy;

2. Wzeszło słonico rankiem,nad dziedzica gankiem. Zbiera się gromada,"bo siać już wypada. A wiatr towarzyszy w tej podolskiej ciszy i rozsiewa ziarno,w naszą ziemię czarną.

Hej-siew na lewo, hęj-siew na prawo, hej siew.

Pierwszą piosenką rozpoczęto dożynki,-drugą zaś widowisko związane z pracą rolnika od siewu aż po zbiory.

Dekoracja widowiska wyglądała następująco: - Na placu postawiono sztuczny łan zboża.W zbożu ustawili się kosiarze i kobiety z sier­pami. Całość oświetlona zawieszonymi na wysokich słupach lampami gazowymi, gdyż widowisko odbywało się wieczorem. Dodawało to wido­wisku niepowtarzalnego uroku. "Chłopi " w podolskich ludowych stro­jach,białych koszulach i słomianych kapeluszach. Kobiety w pięknie wyszywanych białych bluzkach i kolorowych zapaskach. "Chłopi ' za­częli kosić łan zboża, i śpiewać:

A więc kosy w ręce bierzmy

i na żniwa wszyscy spieszmy

rzućmy kosy, niechaj kłosy

kładą się w pokosy. A kobiety zaintonowały pieśń - modlitwę:

Matko pocieszenia, nieba,ziemi Pani,

Tobie my grzesznicy,serca niesiem w dani

I opiece się oddajem, starych ojców obyczajem

Błogosław Pani.

Całe widowisko dożynkowe trwało około dwóch godzin. P o ..dożynkach, odbyła się w świetlicy "Polskiego Domu"- ogólna zaba­wa;

Po niecałym miesiącu odbyły się ogólnopolskie dożynki w Zaleszczy-kach Wielkich - transmitowane przez radio na obszar całej Polski. Słyszałem ja, słyszeli również bracia mego ojca, którzy byli w tym czasie we Lwowie, Józek i Kazik, jak Tatko swoim wspaniałym "barytonem zaśpiewał na całą Polskę:

" Hej u nas na Podolu,żytko się złociło "

S Ą S I E D Z I

Dom nasz stał na krańcu miasteczka, tuż przy cerkwi grecko­katolickiej położonej na styku wsi Browarów z Jazłowcem. Jak mówi legenda, wsie Browary i Przedmieście ściśle łączące się z Jazłowcem, "były niegdyś integralną częścią miasta, stanowiąc razem z nim jedną wielką całość. Sama nazwa Browary, świadczy o tym, że były tam kiedyś wytwórnie i rozlewnie piwa, a nazwa Przedmieście mówi sama za siebie,

W odległości 1,5 km na południe od Jazłowca znajdowała się wieś Nowosiółka Jazłowiecka a 3,5 km dalej wieś Duliby.

W Nowosiółce Jazłowieckiej znajdował się dwór barona Błażowskiego. We wsi tej zamieszkiwało dużo Polaków. Duliby była wsią czysto polską. Ponieważ Nowosiołka Jazłowiecka i Duliby należa­ły do parafii jazłowieckiej, każdej niedzieli i nie tylko, przy­chodzili do kościoła jażłowieckiego wierni z obu wiosek, stano­wiąc na nabożeństwach pokaźną liczbę ludzi; Największa ciżba była na rezurekcjach i na pasterkach. Kościół był wypełniony po brzegi. Na placu kościelnym było pełno wiernych. Religijni byli Polacy na podolskich ziemiach i niezależnie od tego czy padał deszcz, śnieg, czy była zawieja śnieżna, przemierzali naj­częściej na piechotę,kilka kilometrów drogi, ażeby zamanifesto­wać polskość i swoje przywiązanie do kościoła.

Nad Strypą w Skomorochach - odległych od Dulib o 3 km,stał młyn,którego ostatnim dzierżawcą przed wojną był mój wujek lu­dwik Grzesiowski; Nieopodal młyna było piękne rozlewisko rzeki, a nad rozlewiskiem nieduża plaża, na którą zjeżdżali się let­nicy z całego województwa.

Byliśmy z całą rodziną, kilkakrotni e w tym uroczym zakątku Polski, położonym w jarze,o zboczach, na których rosły bardzo stare buki, dęby i graby,gdzie w piękny słoneczny dzień słychać było tylko śpiew ptaków,szelest rzeki i szum kręcącego się stale,omszałego młyńskiego koła.

Sąsiadował z nami w Jazłowcu Żyd nazwiskiem Schechner, rolnik dość bogaty, a przedewszystkiem bardzo religijny;Przed drugą wojną światową,kiedy w Jazłowieckiej bożnicy odbywały się regularnie so­botnie nabożeństwa żydowskie, można było zobaczyć starego Żyda Schechnera / nazywano go Szają/ idącego w długim czarnym chałacie,jarmułce na głowie, w białym szalu, sięgającym prawie do kostek i dziesięciorgiem przykazań,na swoją uroczystość. Stary Szaja miał ayna jedynaka, imieniem Abraham,który był nieco młodszy od mojej matki; Gehenna tej rodziny zaczęła się w 1941roku,zaraz po wkroczeniu na nasze tereny,armii niemieckiej* Ukraińscy nacjonaliści zaczęli past­wić się nie tylko nad Polakami,ale przede; wszystkiem nad Żydami; Stary Schechner zmarł nie doczekawszy tych chwil; Abraham razem z żoną i małym synkiem Muniem, opuścili dom i zaczęli się ukrywać na polach,w lasach, sadach i cmentarzach. Gdy przyszła dżdżysta je­sień, a.następnie zima, musieli szukać schronienia w domach polskich rodzin;

Sąsiadowaliśmy przez ogrodzenie z rodziną Kuriańskich; Stary Marcin zmarł jeszcze przed wojną, a na gospodarstwie pozostali dwaj jego synowie Adolf i Julian* Adolf był żonaty i.miał czterech synów, Franciszka,Rafała,Kazimierza i Mieczysława} Julian w tym czasie był kawalerem; W gospodarstwie znajdowała się dość duża końska stajnia, a w stajni pod żłobem otwór,który prowadził do niewielkiej piwnicy. Otwór i piwnica były dobrze zamaskowane;Tam też zgodził się. Adolf Kuriański dać schronienie biednej prześladowanej rodzinie żydowskiej. Przetrwali w niej .kilka lat;

W roku 1944, kiedy stanął pod Jazłowcem front rosyjsko-niemiecki, zostaliśmy wyrzuceni z naszych domów do sąsiednich wiosek wyrzuceni zostali także Kuriańscy. Rodzina żydowska pozostała w piwnicy zdana na łaskę i niełaskę losu.

Jak później opowiadali ludzie, nieszczęśliwy przypadek,przekreś­lił w ostatniej chwili, przed wkroczeniem Rosjan do Jazłowca,szan­sę, przeżycia żydowskiej rodziny. Pewnej nocy, usłyszał siedzący w piwnicy Abraham, blisko tuż za ścianą na podwórku,rosyjską mowę* Uradowany opuścił wraz z rodziną piwnicę i wyszedł na zewnątrz, przekonany że Rosjanie są już w Jazłowcu;-Błąd ten kosztował życie, jego i całą rodzinę. Nie byli to Rosjanie. Byli to rosyjscy rene­gaci,Niemcy nadwołżańscy lub jeszcze inne jednostki wycofujące się z armią niemiecką na zachód; Wyprowadzony przez nich poza Jazłowiec został wraz-z żoną i synkiem rozstrzelany w niedalekich leszczaniec-kich lasach;'

LUDNOŚĆ JAZŁOWCA

Społeczeństwo zamieszkujące ziemie województwa tarnopolskiego a tym samym Jazłowca, było podzielona na trzy zasadnicze grupy; Polacy,którzy stanowili około 55 % wszystkich mieszkańców miastecz­ka, Ukraińcy /Rusini/, stanowiący 25 % zamieszkałych i Żydzi uzupeł­niający stan wszystkich mieszkańców;

W relacji mego Ojca, do czasu wybuchu pierwszej wojny światowej, w zasadzie nie było żadnych różnic pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Przed pierwszą wojną światową nazywali siebie Rusinami. Jednakowo byli traktowani przez władze austryjackie, takie same mieli prawa i obowiązki wobec zaborczego rządu. To też dwie te narodowości żyły

f '

w dużej przyjaźni. Zapraszali się nawzajem na różne uroczystości rodźinne,święta religijne i przy okazji wesel,chrzcin,spędzali ra­zem czas na ucztowaniu. Nie było żadnych przeszkód, w zawieraniu pomiędzy tymi narodowościami małżeństw; Rzecz tylko w tym, że jeśli (chłopak narodowości Ukraińskiej żenił się z Polką,to ślub odbywał się w kościele i odwrotnie, jeśli Polak żenił się z Ukrainką, to ślub odbywał się w cerkwi.

Kalendarz grecko-katolicki, tak zresztą jak i prawosławny był

przesunięty o 13 dni. I tak na przykład, jeśli wigilia Świąt Bo­żego Narodzenia przypada w dniu 24 grudnia, to wigilia tych samych Świąt w/g kalendarza grecko-katolicki ego przypada w dniu 6 stycznia następnego roku. Obchodzono więc w "mieszanych " rodzinach uroczyś­cie Święta Bożego Narodzenia wg obrządku rzymkat. i wg grek-kat. I nie tylko święta Bożego Narodzenia. Wszystkie święta przypadają­ce w ciągu roku były podwójnie uroczyście świątowane. Urodzone w takich rodzinach dzieci były chrzczone w zależności od płci w kościele lub w cerkwi. Jeśli matka była Polką,wszystkie cór­ki były chrzczone w kościele wg.obrzędu rzymsko-katolickiego i tym samym były narodowości polskiej.Synowie w przypadku ojca Ukraińca byli chrzczeni w cerkwi i tym samym posiadali narodowość ukraińską. W niedzielę, w wielodzietnej rodzinie córki wraz z matką uczęszcza­ły na nabożeństwo do kościoła, a synowie z ojcem uczestniczyli w na­bożeństwie cerkiewnym.

Nie przeszkadzało to jednak żyć tym rodzinom w przyjaźni,miłości i wielkiej zgodzie rodzinnej.

Szkoły stopnia podstawowego nie byłe czynne w dnie świąt rzymsko­katolickich i grecko-katolickich. W zasadzie stan taki przetrwał aż do 1939roku, chociaż stosunki polsko-ukraińskie w czasie I wojny światowej uległy dużemu pogorszeniu. Wojna polsko-ukraińska w 1923r. ujemnie wpłynęła na wzajemną przyjaźń i zażyłość. Już przed wojną dawało się wyczuwać pewny antagonizm; Nie było już tak szczerego wzajemnego zaufania. Stosunki te miały ulec całkowi­temu pogorszeniu, a nawet przerodzić się w zdecydowaną wrogość, w czasie II wojny światowej;

wybuch wojny.

W dniu 1.IX.1939 roku gruchnęła okropna wieść.

Nam dzieciom w piątej klasie szkoły powszechnej,nauczycielka Jadwi­ga Bilińska o świadczyła,że Niemcy napadły dziś na Polskę i ze od "tej chwili wojsko polski walczy przeciwko największemu naszemu Drogowi ,jakimi są Niemcy; Mieliśmy bardzo przestraszone

miny, i muszę wyznać, zarazem mocno zaciekawione. Go to jest wojna? - Ile na niej musi być strasznych przygód.-Jak tam głośno strzelają?! - kołatało po dziecięcych głowach. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z ogromu męk ludzkich,które ta wojna miała przynieść .

3 września przybiegł do nas bezpośrednio po sumie,Stryj Kazio z okrzykiem,że Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. Niewiele zdawałem sobie z tego sprawy,ale z uradowanych twarzy mego ojca i stryja zrozumiałem, że teraz Polska zwycięży,że musi tę wojnę wygrać,że jesteśmy olbrzymią potęgą.-A był to dopiero po­czątek 6-cio letnej gehenny narodu polskiego..

Nauka w szkole przebiegała narazie normalnie,urzędy i sklepy były codziennie otwarte, w zasadzie wojny w naszym miasteczku dotych­czas nikt nie widział. Z każdym dniem tylko,dawało się zauważyć na szosie przebiegającej przez Jazłowiec łączecej Lwów z Zaleszczykami Wielkimi,coraz to większą ilość różnego rodzaju pojazdów; Spokojny dotychczas gościniec,po którym dwa razy dziennie kursował autobus pomiędzy Buczaczem a Jazłowcem, stał się nagle zatłoczony przez samochody osobowe,ciężarowe,wozy policyjne,wozy strażackie, rowery i furmanki. Bez przetrwy był na szosie ruch wielki w kierun­ku Zaleszczyk. Nie bardzo rozumiałem o co chodźi,wiedziałem tylko , że przejeżdżali tędy ministrowie magnaci,generałowie a nawet mówio­no, że przejeżdżał sam marszałek Rydz-Smigły i prezydent Ignacy Mościcki. Bardzo to wszystko działało na moją wyobraźnię dziecięcą; Dzień 17 września 1939 roku przypadał w niedzielę.W dniu tym,jak w żadnym z poprzednich od chwili wybuchu wojny, szosa zaleszczycka była dosłownie zatarasowana.Jechali i szli żołnierze,na koniach, piechotą,na furmankach,na rowerach; na czym kto mógł. Duże samo­chody ciężarowe,przykryte brezentem,zapchane były ludźmi z-Korpusu Ochrony Pogranicza i z granatowej policji. Brakuje benzyny. Szoferzy wyciągają z kieszeni pliki banknotów-po 2o,5o, i loo zł. i ofiarują każdą cenę za kilka litrów benzyny. Niestety nikt jej nie posiadał. Na szosie zrobił się zator, tumany kurzu wzbijają

się w czyste bezchmurne niebo.

Wracałem z matką z miasta do domu,niedaleko zakrętu obok domu ruskiego księdza,natknęliśmy się na kompanię żołnierzy,którzy ciąg­nęli za sobą działka.armatnie; Po pół godzinie usłyszeliśmy pierwsze w tej wojnie strzały. To ci właśnie żołnierze rozlokowali się poza Jazłowcem na t.z.w.Tłoce i rozpoczęli ostrzeliwanie terenów,skąd jak się później okazało,zbliżała się rosyjska Czerwona Armia. Pamiętam łzy matki i rozpacz, kiedy strzały zaczęły.się wzmagać. Ogarnął mnie pierwszy w tej wojnie prawdziwy strach. Jeszcze do późnych godzin wieczornych i nocnych przewalały się szosą olbrzymie masy ludzi i taboru. Później wszystko ucichło.

Poniedziałkowy poranek 18 września był.chłodny i mglisty. Obudził mnie tętent koni. Podskoczyłem do okna. Na drodze zauważyłem kilku jeźdźców na koniach w szarych szpiczastych czapkach z olbrzymią czerwoną gwiazdą na przodzie; Była to rosyjska "rozwiedka". Nie strzelali i nie hałasowali. Pokręcili się po kilku ulicach i z powrotem pojechali tam skąd przyjechali; Ubrałem się szybko i wyskoczyłem przed bramę. Z daleka usłyszałem warkot jakiegoś dużego motoru.

Z zaciekawieniem patrzyłem na drogę skąd miat się ukazać bardzo hałasujący pojazd.Nagle jest. Z hukiem i szczękiem gąsiennic zajechał rosyjski czołg i stnął naprzeciwko naszego domu. Patrzyłem na górę żelastwa z otwartymi ustami. Podniosła się klapa i z czołgu wylazło dwóch ludzi. Brudni na twarzy, w ubrudzonych aż błyszczących od oliwy kombinezonach.

Zauważyli mnie. Jeden z nich zapyłał : " Malcziszka, a czto eto za gorod?". Nie rozumiałem o co chodzi. Myślałem,że chodzi o jakiś ogród. Dopiero matka,która się obok mnie znalazła,odpowiedzlała -Jazłowiec .Z tego domyśliłem się, że tu chodzi o nazwę naszego miasteczka. Czołg był zepsuty. Po kilkunastu minutach uda­ło się czołgistom zapalić motor i czołg powoli ruszył naprz$d. Po godzinie, a może dwóch, rozpoczął się pochód rosyjskiego wojska. Na piechotę na koniach, na furmankach olbrzymie ilości wojska,

kierowały się. w kierunku Buczacza. Było to biedne wojsko. Można było zauważyć jeźdźca bez siodła,lub przewieszony przez ramię karabin, na sznurku* Niejednokrotnie żołnierze mieli podarte spodnie,bluzy i płaszcze;

Szli tak ,przez prawie cały.poniedziałek,wtorek i środę; Bardzo ich dużo przeszło na Zachód. Zatrzymali się dopiero koło Przemyśla. Tak wkroczyła do nas Armia Czerwona;

RADZIECKA WŁADZA

Prawie natychmiast,po wkroczeniu do Jazłowca wojsk rosyjskich, za­częły się nowe rządy; Ukraińcy stworzyli t.zw;" "milicję"; Prości chłopi, po założeniu czerwonej opaski na rękaw i karabinu na ramię,reprezentowali władzę radziecką. Nad urzędami pojawiły się ukraińskie napisy; Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć,kto został pierwszym przewodniczącym gminnej rady / zdaje się,że Josip Różycki-Ukrainiec o zapatrywaniach komunistycznych za które przed wojną był nawet prześladowyny przez polską policję .

Utkwiła mi natomiast sylwetka kolejnego przewodniczącego / hołowa/, którym został niejaki Biłozor. Był to.biedny szewc, który niczym szczególnym się nie odznaczał, za wyjątkiem tego, że umiał dużo i długo mówić; Zebrania rad gminnych były pełne jego dźwięcznego głosu i różnych propozycji, o których jak pamiętam, ludzie nawet dość dobrze się wyrażali; Zaczęła się znowu nauka w szkole powszech­nej. Rosjanie zagarnęli częściowo w swoje władanie pomieszczenia klasztoru SS.Niepokalanek i tam urządzili szkołę; Tak więc szkoła została podzielona na trzy oddziały;. Równocześnie z podziałem szko­ły i zwiększeniem ilości izb szkolnych wprowadzono w Jazłowcu: szko­łę średnią, która wg systemu rosyjskiego ograniczała się do l0 lat nauczania w lo klasach* I tu nastąpiły paradoksy.

Nas malców ze szkoły powszechnej, cofnięto o 1 rok naukii Np; ja z powrotem wstą­piłem do klasy IV. Natomiast tych,którzy uczęszczali, do gimnazjum lub liceum, cofnięto do takiej klasy, którą mniej więcej odpowiadała lo-cio letniemu systemowi nauczania. Np.kto chodził do klasy IV -gimnazjum i do ukończenia szkoły średniej brakowało mu tylko 2-letnie liceum, został cofnięty do klasy 8-mej. Tak więc po czte­rech latach nauki w gimnazjum 4 po ukończeniu przed wojną klasy 7-mej, znalazł się w klasie ósmej, systemu dziesięcioletniego.

Obowiązującym językiem wykładowym w szkole stał się język ukra­iński. Język polski był tylko jako jeden z przedmiotów, nie więcej niż 2 godziny tygodniowo i to przez okres jednego roku; Koniec zimy 1940 r zapisze się w mojej wyobraźbi dzieięcej w spo­sób szczególny;

Był jeden z poranków wczesnego przedwiośnia; Około godziny piątej nad ranem usłyszałem głośne stukanie do drzwi wejściowych naszego domu; Zaglądnąłem przez okno; Na schodach przed drzwiami stał rosyjski żołnierz z karabinem w.-ręku; Obok niego jazłowiecki Żyd, krawiec, jeden z tych oryginałów,którzy nie wiadomo dlaczego mieli uraz do wszystkich Polaków;' Rosyjski żołnierz stał w długim wojskowym płaszczu i czapce na głowie, o wysokim szpiczastym zakońw czeniu, na której z przodu była naszyta, olbrzymia czerwona gwiazda; Karabin na ramieniu najeżony długim wąskim i ostro zakończonym bagnetem.Wraz ze stukaniem butem w drzwi wejściowe domu; dawało się słyszeć ciągłe wołanie " odcziniaj " / otwieraj/; Wyskoczyłem-z pościeli i podbiegłem do drzwi od korytarza; Odsunąłem zasuwkę . Drzwi się otworzyły i weszło do sieni dwóch mężczyzn,skierowując swoje kroki do mieszkania mego wujka Jana Grzesiowskiega, który mieszkał w tym samym domu w którym mieszkaliśmy my, tylko po prze­ciwnej stronie korytarza. Przyszli do nich, a nie do nas - przem­knęło po mojej głowie. Przez chwilę była cisza. Zaraz potym usły­szałem głośny płacz wujenki. Nie było żadnej wątpliwości; Przyszli-ażeby wywieźć ich na Sybir.

Przyczyna była tylko jedna. Jeden z synów wujka Jasia służył w przed­wojennym wojsku polskim, jako podoficer zawodowy; W chwili kiedy wkroczyli do nas Rosjanie, po upadku Rzeczypospolitej', syn Franek zjawił się na krótko w domu wujka. Po kilku tygodniach słuch o nim zaginął. Uciekł przez zieloną granicę – do Węgier.

Niedługo dali pakować dobytek całego życia; Po godzinie,może półtorej wujek z wujenką.i dwojgiem dzieci,ośmioletnią Kazia i osiemnasto­letnia Władkiem, siedzieli na furmance, którą zostali odwiezieni do najbliższej stacji-kolejowej, następnie, na Syberię w okolice Semipałatyńska. Listy.,które otrzymywaliśmy od wujka z Syberii były peł­ne rozpaczy i łez;

Dopiero w roku 1946 powrócił wujek z Syberii, ale już tylko z żoną i córką. Syn Władek wstąpił do organizującej się tam polskiej armii, pod dowództwem gen;Sikorskiego i.wywędrował z Rosji, na znany szlak polskich żołnierzy - w armii gen.Andersa;

W zasadzie lata 1940 -41 niczym szczególnym nie odznaczały się; Życie toczyło się normalnym torem. Żywności nie brakowało. Brak było natomiast materiałów ubraniowych i w ogóle odzieży,cukru,nafty i my­dła. Na długo przed otwarciem jedynego sklepu z tymi artykułami, tworzyły się kolejki, czasami całonocne,chcąc cokolwiek kupić,trzeba było zużyć dużo energii i czasu;

W szkole brak było książek, zeszytów,piór i atramentu. Ojciec otrzymał pracę pracownika fizycznego w gorzelni w Nowosiółce. Tak upłynęły prawie dwa lata; 22.czerwca 1941 roku wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka.

RZEKA S T R Y P A

Jednym z ciekawych zakątków Podola był jar rzeki Strypy. Rzeka ta oddalona od Jazłowca o około 1,5 kilometra, stwarzała w tym re­jonie niepowtarzalne widoki. Szczególnie dobrze znałem tę rzekę. na odcinku od Leszczaniec do Rusiłowa. W Leszczańcach na rzece stał młyn wodny, którego ostatnim dzierżawcą był p.Wojciech Zieliński. Niedaleko młyna było piękne uroczysko t.zw. Karłowa.' Tam jako mały chłopiec w otoczeniu co odważniej szych kolegów, chodziłem się kąpać, jeszcze w latach przedwojennych.

Mistrzem skoków ze skały i w pływaniu był Kazik Markowski, mój dalszy kuzyn, uczeń gimnazjum w Buczaczu. On nam wszystkim impo­nował odwagą i siłą. Strypą w okresie roztopów wiosennych,wezbrana i gwałtowna, stwarzała groźny widok. Bure jej wody zalewały przy­brzeżne łąki i zabierały po drodze wszystko co napotkały. Po krót­kim okresie wiosennej groźby, rzeka stawała się czysta tak dalece, że dokładnie na każdym jej odcinku, było widać dno i pływające po dnie ryby. Najwięcej było pstrągów. Łowiliśmy ryby na wędkę,sieci a też nierzadko gołymi rękami,podnosząc delikatnie kamienie,pod którymi kryły się piękne okazy ryb. Głębokość rzeki nie była duża. Przeciętnie vi korycie znajdowało się około l - 1,5 m wody. Miejs­cami, gdzie były brody, głębokość rzeki nie przekraczała 7o cm. Szerokość od 30 - 5o m. W niektórych miejscach jednak głębokość rzeki osiągała kilka metrów. Tam też były niebezpieczne podwodne skały i wiry. Strypą posiadała w zasadzie wszystkie cechy górskiej rzeki. Wartkość jej wód była tak duża, że dorosłego człowieka zwa­lała z nóg. Nad rzeką po jednej i drugiej stronie koryta wznosiły się dość wysokie zbocza porośnięte dębowymi i grabowymi lasami. Lasy nad Strypą przypominają olbrzymie parki. Szczególnie połud­niowe zbocza porośnięte są bardzo bogatą roślinnością.W czerwcu kwitną w lesie piękne dywany kwiatów, a zapach konwalii jest tak silny,że przyprawia o zawrót głowy.Następnie dojrzewają poziomki.

Jest ich takie mnóstwo, że wystarczy przejść się krótkim oddcinkiem, aby móc uzbierać całą kobiałkę owoców. W lesie też rosną dziko czereśnie, których grona są niezwykle słodkie; To też od wiosny aż do późnej jesieni las dostarczał różnych owoców,jeżyn, malin, orzechów-laskowych, a następnie grzybów. Najwięcej było kurek i kozaków; Jesienią rosły w lesie podpieńki, których obfi­tość była tak duża, ż e ludzie pełnymi workami nosili je z lasu do domu i suszyli na zimę.

Nie spotkałem nigdzie-tak pięknych, bogatych i uroczych lasów jakie były nad Strypą.

NIEMIECKA OKUPACJA

Jazłowiec znajdował się poza linią frontu. Przez całe dnie i no­ce przechodziło przez miasteczko wojsko rosyjskie. Wycofywali się, na wschód. Na zmęczonych twarzach, spoconych i brudnych, zarysowała się jakaś zaciętość. Od czasu do czasu nad Jazłowcera pojawiały się sanoloty niemieckie i staczały bitwy powietrzne z samolotami rosyjs­kimi.

Niedoświadczeni malcy i nie rozumiejący ..niebezpieczeństwa, ogląda­liśmy te bitwy z wielkim zaciekawieniem. Po kilku dniach wszystko ucichło,front przesunął się na wschód;

Gdzieś w pierwszych-dniach lipca, pewnej nocy,usłyszeliśmy bicie cerkiewnych dzwonów; Nieświadomi co się dzieje podskoczyliśmy z Ojcem do okna. Na ulicy było pełno ludzi; Piesi z karabinami na ramieniu maszerowali w kierunku miasta; Dało się zauważyć wśród tego tłumu.-jakieś podniecenie. Jeźdźcy na.koniach pędzili w różnych kierunkach, wydając niezrozumiałe rozkazy. Tłum gromadził się do­okoła cerkwi.Jak się rano okazało, było to ogłaszanie t.z.w. “Samostijnoji . Ukrainy”, czyli niezależnego i niezawisłego państwa ukraińskiego;

Następnego dnia. zaczęło się prześladowanie polskiej, ludności; Ukraińcy zaaresztowali kilkudziesięciu Polaków, przede wszystkiem ludzi inteligentnych i przewieźli do klasztoru SS.Niepokalanej w którym urządzili wiezienie. Miedzy innymi zaaresztowali dwóch moich stryjków - Kazia i Mikołaja, o czym już pisałem. Tortur jakie stosowali wobec niewinnych ludzi, nie da się opisać. Jedni z najwymyślniejszych, było wieszanie na kiju za ręce w okolicy łokcia, kij był włożony pod kolana; Tak związanego człowieka od­wracali na plecy i bili metalowymi grubymi prętami, w pięty i Jednym z Polaków, którego w ten właśnie sposób najbardziej męczyli był Janek Kołodziej. Zmarł biedaczysko w kilka lat po przyjeździe na Zachód. Kilkanaście dni później zaaresztowali mego Ojca.-Został przewieziony wraz z innymi Polakami do więzienia w Buczaczu. Nie zapomnę momentu aresztowania; Około godziny 12° lub 100 w nocy, usłyszałem na podwórku jakieś podejrzane hałasy. Nie zapalając światła wyjrzałem przez okno. Na podwórku dostrzegłem w mroku kilka­naście ludzkich cieni. W pewnym momencie zaczęli walić kolbami karabinowymi w drzwi i krzyczeć - otwierać!!!

Ojciec podszedł do drzwi i otworzył; Matka zaczęła płakać. Do miesz­kania weszło kilku "siczwykiw" z ukraińskiej policji i kazali ojcu ubierać się; Po kilku minutach wyprowadzili ojca z domu; Matka podniosła lament. Wtedy ojciec powiedział z ukraińska -" nie bij się żinko - dusza czosnyku ne jiła, smerdyne budę " -- co oznacza w wolnym tłumaczeniu, -niewinnego człowieka nie po­winni skrzywdzić ".

Przez cztery tygodnie, ojciec był więziony w buczackim więzieniu. Matka przynajmniej raz w tygodniu .chodziła na piechotę do Buczacza, odległego od Jazłowca około 14 km, ażeby zanieść ojcu trochę żyw­ności i czystej bielizny. W domu była bieda; Jako dwunastoletni chłopiec pomagałem Matce jak mogłem. Brałem do ręki kosę i chodzi­łem z dorosłymi w pole,kosić zboże;

W końcu sierpnia ojciec wrócił do.domu. Zmizerowany,wychudzony, z ogoloną głową, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Przyszedł do naszego domu p;Begierski,sąsiad Ukrainiec,ażeby wyra­zić swoje zadowolenie z powrotu ojca Pamiętam,jak zapytał, czy ojciec-był w więzieniu torturowany. Na co ojciec odpowiedział mu , że nie; Ucieszyłem się z tego.jako dzieciak, nie wiedząc,że ojciec w owej chwili mówił nieprawdę. Po prostu bał się Ukraińcowi po­wiedzieć,że był torturowany i jak się później dowiedziałem - wy­myślnie i bez litości;

Zaczęła się dla Polaków - okupacyjna noc; Dzieciom polskim zabro­nili chodzić do szkoły powszechnej. Przyszła zima,nie było czym-palić w piecu; Chodziliśmy z ojcem do Leszczaniec na wyrąb lasu.

Drwali było wielu. Kładły się pod siekierami pielęgnowane przez pokolenia,stare, może stuletnie dęby, graby i buki. Nie było wyjś­cia, a dla nas był to jedyny sposób w jaki można było zarobić tro­chę drewna na opał.

Najbardziej wstrząsające były pacyfikacje ludności żydowskiej. Patrzyłem na biednych wygłodniałych,szarych i wymizerowanych ludzi, których pędzili na piechotę od miasta do miasta, od wsi do wsi, ażeby w końcu gdzieś w lesie rozstrzelać lub potopić w wezbranych powodzią nurtach Dniestru, czy Strypy. Szczególnym okrucieństwem w stosunku do Żydów, odznaczał się ukraiński policjant, którego nazywali Konowalec.

Sam byłem świadkiem jak rozstrzelał dwóch Żydów. Jeden z nich miał lat około trzydziestu, drugi ponad dwadzieścia. Strzelił do nich na ulicy, jak się strzela do zajęcy na polu. Okrucieństwo nie miało granic. Niektórzy, co odważniejsi Żydzi, zbierali się w grupy, liczące po kilkunastu uzbrojonych ludzi i w ten sposób tworzyli coś w rodzaju samoobrony. Pewnego dnia w lesie nad Strypą, gdzie zbie­rałem grzyby, podeszło do mnie dwóch czarnobrodych mężczyzn. Nie trudno było zorientować się, że to są Żydzi. Zapytali mnie kto ja jestem - Polak?,czy Ukrainiec? - Powiedziałem, że Polak i wymie­niłem swoje nazwisko. Jeden z Żydów kiwnął potakująco głową. Czyż­by znał mego ojca? - pomyślałem. Żydzi byli głodni. Zapytali, czy nie mam czegoś do jedzenia. Powiedziałem, że nie mam, ale mogę jutro przynieść. W umówionym miejscu spotkaliśmy się po raz drugi. Przyniosłem dwa bochenki chleba i bańkę mleka. Wzięli to odemnie, coś mruknęli pod nosem, jeden z nich skierował na mnie swój wzrok, jakby chciał zapamiętać moją twarz. Nasze spojrzenia spotkały się. Zobaczyłem czarne, rozognione, błyszczące oczy. Odwrócili się i po­szli leśną ścieżką. Więcej ich nie widziałem.

W biedzie i poniżeniu upłynęły lata okupacji niemieckiej. Obraz okupacji byłby niepełny, gdybym nie opisał kilku charakterystycz­nych obrazów naszego życia. Do szkoły w czasie okupacji niemieckiej nie chodziłem, w 1942 roku została otwarta pseudo-polska szkoła, do której uczęszczałem 2 razy w tygodniu. Była to dwu-klasowa szkoła, mieszcząca się w "budynku p.Pióreckiego. W jednej klasie O uczyły się " dzieci od lat 7 - 9, a w drugiej dzieci od lat lo - 14. Nauka trwała kilka godzin dziennie. W zasadzie w szkole tej nie nauczyłem się niczego - za jednym jedynym, ale jakże ważnym wyjątkiem.

W szkole tej nauczycielem-tył p. Lindneri Uczył w zasadzie wszyst­kiego. Uczył także śpiewu. Do dziś pamiętam lekcje na których półgłosem śpiewaliśmy polskie piosenki. Nie "były to szczególnego rodzaju pieśni - ale każda z nich zawierała jakąś patriotyczną nutę. W ten sposób p.Lindner chciał podtrzymać w nas ducha pols­kości, ducha patriotyzmu;

Po latach dopiero .zrozumiałem łzy w oczach p.Lindnera,który nas tych pieśni uczył. Do dziś pieśni-te pozostały w mojej pamięci / jak np. " Gdyby orłem być ...... / Po latach również dowiedzia­łem się że p.Lindner był żołnierzem Armii Krajowej. W roku 1943r jak już pisałem zaczęły odradzać na naszych terenach sotnie /pułki / - banderowców. / Stefan Bandera przywódca ugrupo­wań ukraińskich mianujących się później Ukraińską Powstańczą Armią/. Bandy te grasowały przede wszystkiem na terenach Polski wschodniej i rozpoczęły swoje działanie, od mordowania polskiej inteligencji i księży. Podchodzili w nocy do polskich domów i zabierali niewin­nych ludzi niby to na przesłuchanie, a w rzeczywistości na śmierć. Była jedna z zimowych pięknych nocy księżycowych. Usłyszałem w pewnej chwili,/jako ,że mieszkaliśmy blisko przy drodze / tętent kilkunastu par nóg końskich i dzwonki sanek.

Tuż obok naszego dumu przejechało kilka sań obładowanych ludźmi. Widziałem dokładnie na saniach gromady czarnych sylwetek ludzkich w wysokich baranich czapkach;

Odczułem instynktownie, że byli to banderowcy. Rano ojciec przy­niósł bardzo smutną wieść: banderowcy zabrali naszego księdza-proboszcza dr Andrzeja Kraśnickiego;

Z relacji ludzi którzy oglądali następnego dnia plebanię dowiedzia­łem się,że ksiądz nie otworzył drzwi bandytom, zosłały one wywalone. Ksiądz wylazł po drabinie na strych plebanii, otwór wejściowy zaba­rykadował, a sam przez małe okienko wzywał głośno pomocy. Czy ktokolwiek słyszał wołanie o pomoc ?

Bandyci osaczyli księdza na strychu. Przez małe okienko, przez które z trudem mogłoby się przepchać dziecko, wypchnęli księdza do sadu. Ksiądz spadł z wysokości około półtora piętra. Stąd Go wywlekli na podwórko plebanii, położyli na wznak na saniach i sadowiąc się na nim w ilości kilkunastu ludzi, wywieźli poza granice miastecz­ka. Podobno zamordowali księdza tej samej nocy na polach wsi Bazar, odległej od Jazłowca niecałe 7 km.

Długo opłakiwali mieszkańcy Jazłowca kapłana, który był uosobieniem dobroci i prawdy, dobrego Polaka i patrioty. Niektórzy nacjonaliści ukraińscy nie wahali się przekonywać nas, że ksiądz został zabrany za te, że przed wojną 1939r usiłował udawadniać " Ukraińcom" o czys­to polskich nazwiskach, jak Jabłoński,Marcinkowski, Kruszelnicki, Grzebieniowski,Kołodziej itp., że są z dziada pradziada Polakami i tylko przypadek zrządził, że zostali ochrzczeni w cerkwi wyznania grecko-katolickiego. Nie jest to równoznaczne,jak tłumaczył, ze zmianą przynależności narodowej; Nie wiem dlaczego tak było w tej części Polski, że każdy greko-katolik uważał siebie za Ukraińca. Przecież nie religia świadczy o narodowości. Czym zresztą różniły się składnie nazwisk ludności polskiej i ukraińskiej zamieszkującej Jazłowiec.

"Wymienię kilkanaście z nich. Najpierw Polaków, a więc: Szablowski, Kuliczkowski,Grzesiowski,Sandecki, Kowalski, Zawadowski, Kuriański, Korobiecki,Iuboniecki,Chrzęstowski,Piórecki,Uruski,Wolański,Kochański,Swiderski,Piwowarski,Pijecki.

A teraz,obok już wymienionych, nazwiska Ukraińców: Różycki,Hałuszczyński,Bublański,Zieliński,Zie-mirski,Strutyński,Begierski itp. - Czy rzeczywiście są to nazwiska o branieniu ukraińskim? - jak np: Bandorczuk,Didiuk,Syniuch, itd.

l

Ksiądz Kraśnicki, wydaje się miał pełną rację.

Była jedna z ciemnych, dżdżystych jesiennych, okupacyjnych nocy 1943 roku.

Z głębokiego dziecięcego snu przebudził mnie niesamowity, straszny, rozpaczliwy krzyk mego wuja Ludwika Grzesiowskiego, który mieszkał tuż po przeciwnej stronie ulicy; Wołanie "ratunku” rozdzierającym głosem,sprawiło, że opanował mię przerażający lęk; Nie traciłam jednak zdrowego rozsądku. Obudzili się również moi rodzice* Matka chwyciła pudełko zapałek i usiłowała zapalić naftową lampę. Nie po­zwoliłem. Jednym dmuchnięciem natychmiast zgasiłem. Zaglądnąłem przez okno.Dookoła domu wuja w ciemności,zauważyłem liczne cienie sylwetek ludzkich.Usiłuje się ubrać. Nie mogę znaleść mego ubrania, W końcu gdzieś w ciemnociach, znalazłem swoje spodnie; Marynarki ani żadnej kurtki w dalszym ciągu nie mogę znaleść; Chwyciłem w ostat­niej chwili jakieś okrycie,próbuję włozyć na siebie. Za ciasne; Była to kurteczka mojej młodszej siostry Wiesi; Skradając się pod ścianą budynku, wychodzę jak mogą najciszej na ulicę. Jak to się stało,że rodzice tego nie zauważyli - nie wiem/; Chyłkiem pod mu­rem sąsiadów oddalam się od naszego domu. Oglądam się za siebie. W ciemności majaczy od pięciu do siedmiu ludzkich cieni. Dobiegam do domu p .Piotra Grzebieniowskiego; Był to jeden z bardzo dobrych ludzi i uczciwych sąsiadów. Nie słysze juz rozpaczliwych krzyków wujcia; Może ich zabili ? - przemknęło po mojej głowie;' Zapukłem leciutko w okno - ."Panie Grzebieniowski - mówię półgłosem - napadli na wujcia Ludwika,niech Pan pomoże " . "Zaraz się ubieram " - usły­szałem w odpowiedzi. Biegnę dalej. Niedaleko dużego jazłowieckiego mostu mieszkał Tadzik Grzesiowski, mój dalszy kuzyn,kolega i przy­jaciel, Tam będę szukac pomocy - pomyślałem; Zapukałem do drzwki Kiedy mi otwórz ono, opowiedziałem co się dzieje w domu Wuja Ludwika. Natychmiast się ubrał; Wypadliśmy na ulicę i zaczęliśmy rozdziera­jącym głosem wołać : "Ratunku" ! - Krzycząc i potykając się o kamienie dobiegłiśmy do miasta, ażeby sprowadzić dodatkową pomoc; Razem z grupą zebranych ludzi, uzbrojonych w różne ostre narzędzia zbliżamy się do domu wuja. Ostrożnie podchodzimy do bramy. Wygląda na to, że już nikogo nie ma ; Czy jednak-wszyscy żyją? -Wchodzimy do mieszkania całą grupą. Żyją;..Bladzi,ze łzami w oczach , rzucili się nam na szyję;- Z relacji wuja,cioci i ich córki Wandy dowiedzieliśmy się, że napad ograniczył..się do rabunku kilku war­tościowych rzeczy osobistych, jak futra,pierścionki itp. Była to jeszcze jedna nietypowa wyprawa band grasujących w tym czasie na naszych terenach.

NAPAD.

Dziadek mój Jan Kuliczkowski, zmarł podczas I wojny światowej w ro­ku 1916 mając lat 53 • Babcia Antonina, człowiek szczególnej dobro­ci, zmarła w 1945 roku. mając lat 73. Dom babci znajdował się w Jazłowcu nieopodal szkoły powszechnej. Był to solidny,jak na podolskie warunki, murowany dom,kryty blachą;0bok domu był ogród,-a w nim rósł wielki kasztan. Było to w czasie I wojny światowej;Pewnej nocy na dom napadło kilku żołnierzy rosyjskich. Uzbrojeni i pijani,zaczeli walić kolbami w drzwi.' W domu oprócz babci były moje ciocie --Marynia,Władzia,Genia i Józia,wówczas jeszcze młode dziewczęta. Łomocenia w drzwi było nahalne Dziewczęta zdecydowały je otworzyć i równocześnie przez nie uciec; Udało się; Ale pijani żołnierze poczęli za nimi strzelać. Przestrzelono cioci Władzi rękę. Kasztanowe drzewo i rosnące obok domu kukurydze ochroniły dziew­częta przed żołdackimi kulami.

EWAKUACJA

Luty. 1944 roku nie był mroźny. Od czasu do czasu padały nawet deszcze. Od wschodu dawało się słyszeć głuche dudnienie strzałów armatnich. Armia Czerwona zbliżała się do Zbrucza; Mówiono o armii niemieckiej okrążonej gdzieś w okolicach-Żytomierza. Każdego wieczoru z zachodu na wschód przelatywały samoloty; Były to samoloty transportowe dostarczające amunicję i żywność dla okrążonej armii niemieckiej; Przykre to były wieczory. Prawie cał­kowite bezkrólewie Niemców już nie było, a Rosjanie jeszcze nie przyszli. W wielkim strachu przed banderowcami.i w uczuciu niepew­ności przebiegały te dżdżyste noce późnej zimy; Stan taki trwał do połowy kwietnia.

Przyszła wiosna. Pewnego słonecznego poranka obudził mnie warkot dużego motoru. Zerwałem się z łóżka i podskoczyłem do okna. Na drodze koło domu ruskiego księdza Snihorowicza; ujrzałem olbrzy­mi czołg z dużymi krzyżami po obu stronach wieży; -Nie było wątpli-wości;że jest to czołg niemiecki;.A więc kanonada,którą słyszeliś­my poprzedniego dnia na wschodzie, nie zwiastowała nam Rosjan; tylko jak się okazało okrążonych Niemców.

Za kilka dni przypadały święta Wielkanocne; Tato nawet zabił świniaka i byliśmy w trakcie wyrabiania kiełbas i szynek; Niemcy zwalili się na -Jazłowiec ol­brzymią lawiną;- Czołgi,samochody,działa;motocykle;furmanki,olbrzy­mia ilość żołnierzy, stwarzały na drogach i ulicach Jazłowca olbrzymi tłok; Prawie wszystkie domy zostały zajęte na niemieckie kwatery. I tak jak przez cały okres wojny nie widzieliśmy prawie żołnierzy niemieckich, tak teraz stanęli przed,nami całą swoją armią nieprzeciętnie uzbrojoną i ..... zawszoną. Nigdy nie zapomnę widoku Niemców zgarniających wszy za kołnierzy swoich bluz i płaszczy; Wszy po nich łaziły jak mrówki po swoich kopcach.

Nie mniej jednak wszystkiego mieli poddostatkiem : cukru,konserw, chleba, wódek,wina, słody czy i papierosów.Mięsa dostarczały im kurniki i chlewy jazłowieckich gospodarzy . Zaraz z samego rama, pobiegłem do Kazia, syna cioci Matynci zoba­czyć co się tam dzieje . Było to niedaleko, a więc niepostrzeżenie,-jako nieduży chłopak przedarłem się. pomiędzy niemieckimi podwodami. U cioci również pełno Niemców .

Ale o dziwo! - cóż to,-rozmawiają po polsku ?-Tak byli to Ślązacy z Katowic,Sosnowca,Gliwic,z całego Śląska, którzy zostali wcieleni do armii niemieckiej. Walerek Grzesiowski, najstarszy brat Kazia z kilkoma żołnierzami niemieckimi coś szeptał. Podsłuchałem; Kowa była o możliwości dosta­nia broni dla Polaków. Żołnierze obiecali dostarczyć kilka karabi­nów i automatów;

Trochę wyżej od domu w którym mieszkała ciocia Maryńcia, za rzeczką przebiegała główna Jazłowiecka szosa;

Po niej maszerowali niemieccy żołnierze w kolumnach; Stałem na scho­dach i obserwowałem przemarsz wojska. Nagle jeden z żołnierzy nie­mieckich wystąpił z kolumy, zdjął z ramienia dziesięciostrzałowy automat, rąbnął nim o metalowi poręcz przy moście i rzuci w kie­runku rzeczki gdzie rosły burzany i małe krzaczki.Zobaczyłem to ja zobaczył to również Kazik. Nie wiele się namyślająć,Kaźik skoczył przez rzeczkę, zniknął gdzieś w krzakach i po chwili zobaczyłem, jak taszczy przełamany,bez kolby , automat; Po szosie w dalszym ciągu maszeruje wojsko; Na ten widok ścierpły mi ręce i nogi. Przecież zauważony przez Niemców,mógł w każdej chwili zostać prze­cięty serią z żołdackiego automatu;

W tych czasach jednak pragnienie posiadania broni,było silniejsze od wszelkiego,grożącego nawet życiu, niebezpieczeństwa;

W dniu l maja 1944r żołnierze niemieccy uzbrojeni po zęby i źli, przychodzili do każdego domu i oznajmiali mieszkańcom,ażeby opusz­czali domostwa i czym prędzej wyjeżdżali z Jazłowca.

Z odległości 2 km od miasteczka stanął front. Celowo,czy w wyniku zbiegu okolicznosci,linia frontu przebiegała dokładnie przez te same tereny przez które przebiegała w czasie pierszej wojny światowej. Zaczęło się nerwowe pakowanie dobytku,który można było ze sobą zabrać.Rodzice nie mogli się zdecydować co jest najpotrzeb­niejszego Najbardziej się przyda na wygnaniu ? Pobiegłem do sąsia­dów zobaczyć co też oni robią. Wszędzie ten sam rozpaczliwy rozgar­diasz i bałagan; Wracam do domu. Po drodze spotykam stojącego na chodniku siwego konia; Rozglądam się dokoła.Niczego ani nikogo przy koniu nie ma. Tu i ówdzie przebiegnie jakiś żołnierz niemiecki lub cywil,którzy na mnie ani też na konia nie zwracają najmniejszej uwagi. Myślę - czyj też może być stojący samotnie koń ?-Upływa kilka minut. Koń stoi niespokojnie, ja przy koniu i nic się nie dzieje.Wskoczyłem na konia, złapałem się za grzywę kopnąłem konia nogami w brzuch i truchcikiem jadę do doma.Rozglądam się ciąg­le dokoła czy przynajmniej ktoś mnie nie obserwuje.Dziwię się ,że nikt mnie nie zatrzymuje. Dojechałem do domu. Ojciec pyta skąd mam konia. Mówię,że go znalazłem.Rodzice mi nie wierzą. Po dopiero długiej chwili kiedy nikt nie przychodzi po konia, ojciec daje za wygraną,montuje jakiś stary wóz / który miał trzy koła przednie i jedno tylne / i ładuje na ten wehikuł co się tylko da. W ten sposób mogliśmy wywieźć z domu wszystkiego dużo więcej aniże pierwotnie zamierzano;

Na ten sam wóz załadowała swoje rzeczy moja wujeczna siostra Nusia Pawłowicz,która wraz ze swoim mężem Józkiem i synem Zbyszkiem miesz­kała w tym samym domu po drugiej stronie korytarza, w mieszkaniu po wujku Jasiu,który został wywieziony na Syberię;

Z Jazłowca wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia. Zatrzymaliśmy się dopiero w lesie nad Strypą. Tam przespaliśmy noc. Chociaż był ,1uż miesiąc maj pamiętam jak rano obudziłem się ze szronem na wło­sach.

Rano zdążył się wypadek, który o mało nie zakończył się tragicz­nie. Sona jednego z mieszkańców Jazłowca / nazwiska nie pamiętam / nie chciała wykonać jakiegoś polecenia niemieckiego żołnierza; Ten nie namyślając się długo mocno uderzył ją w twarz; Mąż jej, który stał obok, chciał zaatakować Niemca z tyłu; Y/ ostatniej chwili został zatrzymany przezornego ojea;Yszystko odbyło się bez­szelestnie i bez jednego słowa; Niemiec nie zozientował się, że miał być zaatakowany* Wszystko skończyło się spokojnie; Przed po-_ łudniem w asyście niemieckich żołnierzy ruszyliśmy w dalszą drogę; Po przejechaniu rzeki Strypy,Niemcy zostawili nas samych. Pojecha­liśmy do wsi Rusiłów. Tu po krótkim odpoczynku, gdyż-od rzeki do wsi droga biegnie mocno pod górę, -Dojechaliśmy dalej; Zatrzymaliśmy się około dziewięć kilometrów od Jazłowca we wsi Sokołów. Zajechaliśmy na podwórko do nieznanego ukraińskiego chłopa; Chłop też nie wiedział kim jesteśmy; Gospodarstwo jego nie przedstawiało się okazale. Kilka małych budyneczków inwentarskich i stodoła przylegająca bezpośrednio do części mieszkalnej domu. Po kilku zda­niach powitania, zezwolił nam na zajęcie części stodoły; Byliśmy szczęśliwi, że mamy dach nad głową;'

Początek maja był dżdżysty i chłodny. Po kilku dniach zawarliśmy bliższa znajomość z okolicznymi sąsiadami, u których też mieszkały rodziny polskie ewakuowane z Jazłowca.

W najbliższym sąsiedztwie mieszkał stryj Mikołka z ciocią Hanią i ze swoimi dziećmi Staszka i Mieczkiem. Obok też zamieszkiwała moja babcia Antonina ze stryjem Kaziem. Dnie upływały w. beznadziej­nej nudzie i oczekiwaniu na wyzwolenie. Ja z Mietkiem dosiadaliśmy koni i wyjeżdżaliśmy kilka kilometrów poza wioskę na popas, Pewnej niedzieli poczułem mocny ból głowy; Na ból głowy zaczęli narzekać również mój ojciec i siostra Wiesia. Wieczorem dostaliśmy w trójkę bardzo silnej gorączki;W kilka dni później kiedy gorącz­ka nas nie opuszczała, a wprost przeciwnie wzmagała się aż do utraty przytomności, pojawiły się na ciele mego ojca i małej wów­czas siostry Wiesi,czerwone plamy. Nie było najmniejszej wątpli­wości, że to -tyfus. Dwa tygodnie-leżeliśmy prawie nieprzytomni na słomie w nie ogrzewanej stodole. Matka ,która jedyna, na szczęś­cie nie zachorowała, leczyła nas na swój domowy .sposób jak mogła. Stawiali nam bańki, i robili jakieś nacierania. Zlitował się chłop nad naszym nieszczęściem, zaprzągł do wozu konia,oddał wóz z koniem stryjowi Kaziowi,który posadził nas w trójkę na furmance i zawiózł do polowego szpitala,

Był to szpital węgierskich żołnierzy. Nigdy nie zapomnę łagodnego wzroku węgierskiego oficera-lekarza,który po zbadaniu nas ofiarował nam jakieś lekarstwa. Wróciliśmy do domu chłopa. Po kilku dniach stan nasz zaczął się polepszać. Byłem ciągle bardzo głodny. Matka, jako jedyne pożywienie.-przyrządzała nam kartofle z mlekiem. Tak by­ło przez kilka tygodni;

Jedynym moim wówczas marzeniem było zjeść kawałek czerstwego razowego chleba. Po miesiącu, nabraliśmy tyle sił,że mogliśmy chodzić o własnych siłach.

W czasie naszej choroby, zachorował również Mietek stryjka Mikołki i mąż Nusi Pawłowicz - Józek. Ten ostatni nie wytrzymał trudów choroby i warunków w jakich żyliśmy. Po dziesięciu dniach choroby-
zmarł pozostawiając młodą bo dwudziestosześcioletnią żonę i siedmio­ letniego synka Zbyszka;

Dnia 21 lipca 1944 roku przed wieczorem usłyszeliśmy głuche dudnie­nie strzałów armatnich na wschodzie. Kanonada z każdą chwilą za­czeła się wzmagać. Pomimo dużej odległości bo około 15 km» ujrzeliśmy wieczorem na wschodnim krańcu niebgc jaskrawo-czerwoną łunę; Nacierają Rosjanie; Po kilku godzinach, kanonada ucichła . Łuny były widoczne przaz całą noc. Rano cisza; Wyjechałem,jak zwykle codziennie na koniu w pole; Późnym rankiem zobaczyłem na szosie prowadzącej z Buczacza do Złotego Potoka niemieckich żołnierzy.

Były to całe kolumny piechoty i ciężkiej artylerii; Stojąc na ma­łym pagórku z ciekawością przyglądałem się maszerującym. Z nienacka usłyszałem gwizd kuli armatniej i w odległości około 2oo metrów od pagórka na którym stałem, z hukiem rozerwał się po­ciski Za pierwszym przeleciał i rozerwał się pocisk drugi, potem następny i w ciągu.kilku sekund zaczęły się dokoła rozrywać chmary pocisków armatnich;

Większość z nich padała blisko drogi po której biegli i padali żołnierze niemieccy i węgierscy. Ja wlazłem w jakieś olbrzymie kamienne głazy,znajdujące się na tym pagórku;

Jak trzmiele, brzęczały dookoła miejsca w którym się znajdowałem odłamki pociskók. Po kilkunastu minutach kanonada ustała; Zaglądam za koniem.Stał sobie jak gdyby nigdy nic w kępie, opodal .rosnących krzaków. Około godz; 14°" zobaczyliśmy pierwszych Rosjan. Był to dzień 22 lipca 1944 roku. Po przejściu frontu zaczęliśmy się szykować na powrót do Jaz łowca.


POWRÓT do DOMU.

Po przejściu frontowej lawiny, podjęliśmy decyzję powrotu z Sokołowa do Jazłowca. Od zachodu słychać jeszcze "było głuche pomruki armatnich wystrzałów. Front przesunął się o kilkanaście, a może o kilkadziesiąt kilometrów na zachód. Po zapakowaniu furmanek skromnym dobytkiem, pożegnaniu gościnnych chłopów / u których przebywaliśmy bez mała 3 miesiące / wyruszyliśmy z powrotem drogą do Jazłowoa. Na wszystkich drogach można było wciąż spotkać dużw ilości rosyjskich żołnierzy; Nie byli to już ludzie młodzi. U wielu z nich z pod hełmów i furażerek wyglądały przyprószone siwizną włosy. Szli spoceni, okurzeni,umordowani do ostatnich granic ludz­kiej wytrzymałości. Patrząc na niektórych sześćdziesięcioletnich żołnierzy, pomyślałem sobie, że wygodniejszy byłby napewno dla nich ciemny kąt izby i fajka, aniżeli te trudy wojennej tułaczki. Szli jednak twardzi i dumni, a na twarzach niejednego z nich dostrzec można było jakąś zaciętość . A może to tylko wrażenie młodego chłopca,który patrzył z bliska na frontowych żołnierzy ? Z trudem dotarliśmy po wąskich błotnistych drogach do rzeki Strypy. Przez Strypę przeprawiają się. duże ilości wojska. Po przejechaniu brodu zatrzymujemy się przed świeżo usypaną dużą żołnierską mogiłą; Od oficerów rosyjskich dowiadujemy się,że to są zabici,którzy pierwsi wkroczyli do rzeki; Cała szerokość brodu była zaminowana; Ruszyliśmy dalej. Już przy wjeździe do Jazłowca uderzył nas widok pustego,zniszczonego miasteczka. Wiele domów leżało w gruzach, wiele z nich nie posiadało okian i drzwi. Dojechaliśmy do naszego domu. Stał cały, tylko świecił oczodołami pustych okien i drzwi;.Wewzliśmy do wnętrza. Nie było żadnych mebli obrazów i podłóg. Dom był zniszczony; W tym stanie nie mogliśmy w nim zamieszkać. Wprowadziliśmy się do domu wujka Ludwika Grzesiowskiego. Dom ten był cały i nie znisz­czony. Domyślamy się, że pewnie zamieszkiwali w nim do ostatniej chwili,niemieccy żołnierze lub oficerowie;

W momencie ofensywy rosyjskiej opuścili go, zostawiając prawie nienaruszonym. Nie zrezygnowaliśmy jednaj z odbudowy własnego domu. Już na drugi dzień po przyjeździe otrzymaliśmy wiadomość, że meble, podłogi i inne elementy zniszczonych domów,Niemcy wywieźli do lasu, w którym wybudowali podziemne bunkry. Pojechaliśmy z ojcem do lasu z nadzieją odszukania chociaż części zagrabionego majątku. W lesie na każdym kroku było pełno broni i amunicji. Pociski ar­matnie, karabiny, całe skrzynki butelek z fosforem,miny i broń przeciwczołgowa, leżały całymi stertami prawie na każdej ścieżce i dróżce .

W bunkrach zanieśliśmy trochę zniszczonych mebli i desek. Załadowa­liśmy co się dało na furmankę i pojechaliśmy do domu. Kilkakrotnie wracaliśmy jeszcze do lasu po meble i materiał na drzwi i podłogi; Rozpoczęły się ciężkie dni pookupacyjnego życia. Pola i ogrody świe­ciły pustkami. Zarośnięte dzikim zielskiem, przedstawiały sobą obraz grozy. Olbrzyiaie połacie urodzajnej podolskiej ziemi, były skute niemieckimi minami . Trzeba było jednak z czegoś żyć. Ojciec przystąpił do remontu młynka do wytwarzania kaszy gryczanej. Ludzie szukali zboża w odległych wioskach położonych na wschód od Jazłowca, poza linią frontu. Niektórzy zaczęli handlować;Jednym z towarów wymiennych, za który można było wszystko co jest niezbęd­ne do życia dostać, był " samogon".

Po odremontowaniu części naszego mieszkania, przeprowadziliśmy się z domu wujka, do własnego. Druga połowa budynku pozostała pusta. Tam też ojciec wybudował - piec, postawił olbrzymi kocioł, kilka drewnianych pojemnościowych kadzi i urządził bimbrownię. / właściwie o istnieniu słowa "bimber" dowiedziałem się dopiero na Zachodzie /.

Wódkę pędziliśmy regularnie co dwa tygodnie i to w dużych ilościach. Za wódkę dostawaliśmy mąkę, cukier,zboże,buty,i wszelkiego rodzaju materiały. Z czasem zaczęli do nas przyjeżdżać chłopi z okolicznych wiosek, przywożąc worki wysuszonego ziarna hreczki. Zaczęliśmy wy­twarzać kaszę hreczaną. Od świtu do późnych godzin wieczornych, niejednokrotnie przy lampie naftowej,pracowałem jako młynarz, oce­niając do mielenia ziarno, pobierając od chłopów t.zw."miarki " -należność za wykonaną usługę i pomagając chłopom-w mieleniu. Ciężka to była praca, ale równocześnie przyjemna; Mając duże ilości pośladów z mielenia hreczki, założyłem hodowlę królików. Były ich olbrzymie ilości. Straciłem rachubę. Na podwórzu gdakały setki kur; W domu zaczynało być coraz lepiej;

DO POLSKIEGO WOJSKA

Gdzieś około połowy sierpnia 1944r po Jazłowcu rozniosła się wieść o mobilizacji Polaków do wojska. W pewny letni ciepły dzień sierpniowy zebrało się mnóstwo ludzi, przeważnie Polalców, przed gmachem rady narodowej Jazłowca. Przewodniczącym rady narodowej był wówczas mój stryj Kazimierz Kuliczkowski.

Opodal stali młodzi mężczyźni, którzy mieli iść na wojnę. Piękna to była grupa młodych ludzi. Sniech i wesołe dowcipy krążyły bez przerwy wśród potencjalnych żołnierzy.

Tylko w oczach matek, żon i narzeczonych można było zauważyć łzy. Przed gmach miejskiej rady narodowej wyszedł mój stryj. W uroczys­tych słowach po polsku przemówił do zgromadzonych Jazłowieczan. Mówił o Polsce, o wojsku polskim, o wrogu który zniszczył nasz kraj o tym, że musimy walczyć aż do ostatecznego zwycięztwa. Piękna to była chwila.Po przemówieniu stryja, wystąpił mój dalszy krewny

Wujek Emil Szablowski. Powiedział,że wszystkich wrogów Polaków i Polski, należy bezwzględnie bić i tępić. Po przemówieniach ktoś zaczął śpiewać " Jeszcze Polska nie zginęła ....." Po raz pierwszy po pięciu latach niewoli, publicznie na Jazłowieckim rynku, wydarły się z setek polskich ust, słowa Mazurka Dąbrows­kiego. ITigdy nie zapomnę tych rozognionych twarzy, tych błyszczą­cych oczu, pełnych łez wzruszenia;, które ogarnęły podniecony tłum. Mężczyni, chłopcy, dzieci,kobiety, dziewczęta stali wszyscy nieru­chomo, wyprężeni z głowami podniesionymi do góry i śpiewali polski hymn.

Po latach strachu, upokorzenia, rozgoryczenia, po wszystkich tych przeżyciach ciemnej nocy okupacyjnej, znowu my Polacy będziemy walczyć o naszą przyszłość o naszą niepodległość. Słowa hymnu i wzrok tych przepięknych śpiewających postaci mówiły nam młodym wszystko. Rozbłysła przed nami jutrzenka swobody. Wiedzieliśmy, że znów mamy Polskę.

Nie przeczuwaliśmy nawet jakie ciemne chmury nadciągają nad nasz polski naród przebywający na kresach dawnej Rzeczypospolitej.

S Z K O Ł A 1944 - 1945

W miesiącu wrześniu 1944 roku grono przedwojennych nauczycieli Po­laków, przystąpiło-do organizowania szkoły w Jazłowcu. Zaczęły się zapisy; Poszedłem do szkoły na zwiady; Powstaje w Jaz­łowcu 7-mio letnia szkoła t;zw. "niepełna średnia ",wg programu dziesięcioletniej szkoły rosyjskiej, z polskim językiem nauczania. Postanowiłem zapisać się do szkoły. Przy wejściu do sekretariatu umyśliłem sobie, ażeby zmienić swoją datę urodzenia, co wiązało się z tym, że 16-łetnich chłopców zabierano na ćwicze­nia wojskowe z oderwaniem od szkoły, a ja nie chciałem przerywać nauki. Zapisywała mnie do szkoły p.Franciszka Kowalska,przedwojenna nauczycielka,która znała mnie od małego chłopca,nie musiałem więc podawać swego imienia i nazwiska, a przy zapisywaniu daty urodze­nia powiedziałem nie zająknąwszy się " urodziłem się 27 lipca 1930r" co zostało przyjęte i zapisane;

Do dziś posługuję się tą datą urodzenia,będąc o rok młodszy,od faktycznie przeżytych lat. Rozpocząłem w ten sposób swoją przer­waną edukację, w rosyjskiej szkole, z językiem wykładowym polskim, z dużą ilością lekcji codziennych, z dużym zapałem,ale bez żadnych pomocy naukowych,bez zeszytów,piór,ołówków i atramentu. Dziwna to była szkoła.Ile trzeba było samozaparcia u nauczycieli i ich ucz­niów, ażeby można było prowadzić jako takie nauczanie . Pisaliśmy na czym się dałoi Starych zużytych książkach,jakiś oderwanych kartkach papieru;dokumentach urzędowych, płachtach gazet itp; Lekcje w jesieni i zimie odbywały się w nieopalanych salach . Ołówki zaczęliśmy zdobywać w Buczaczu, handlując czym się dało, atrament robiliśmy z ołówków kopiowych.

Było jednak przyjemnie i zdawaliśmy sobie z tego sprawę,że jednak się czegoś uczymy. Lekcje języka polskiego,prowadziła moja przed­wojenna nauczycielka Jadwiga Bilińska dając, nam solidne podstawy gramatyki .pisowni i interpunkcji. W zasadzie pisałem czystym pols­kim językiem,bez jakichkolwiek błędów ortograficznych. Czytaliśmy na lekcjach głośno "Pana Tadeusza ", analizując szczegółowo poszcze­gólne księgi, części i strofy; Jako lekturę domową czytaliśmy " Trylogię Sienkiewicza” Książki te

przypadkowo zachowały się u mego przyjaciela,kolegą i dalekiego krewnego Tadzika Grzesiowskiego,którego brat Mietek uczęszczał przed 1939 rokiem do Państwowego Gimnazjum i Liceum w Buczaczu. Lekcje języka polskiego były lekcjami bardzo poważnymi i o dużej dozie patriotyzmu; Matematyki uczyła nas p.Franciszka Kowalska,starsza siostra późniejszego mego kolegi z Akademii Ekonomicznej we Wrocła­wiu,Józka Kowalskiego, z którym w Jazłowcu jakoś mniej się. przyjaźniłem. Był on zresztą starszy odemnie o 3 lata. Pani Franciszka umie­jąc matematykę dobrze,potrafiła przekazać nam wiadomości tak dobrze i dokładnie,że w zasadzie równań do trzech niewiadomych włącznie, nauczyłem się jeszcze w Jazłowcu. Pomogło mi to później przy zapi­sywaniu się do Gimnazjum w Nowej Soli, gdyż przyjęty zostałem od razu do trzeciej klasy gimnazjalnej / system dwulicealny /. Geografii uczyła - p.Teofila Gruszecka,historii p.Kazio Kowalski, a śpiewu - p.L.Nielwkściuk, Mieliśmy dużo lekcji języka rosyjskiego i ukraińskiego; Uczyły nas tych języków Rosjanki czy Ukrainki, które przyjechały do Jazłowca z głębokiej Ukrainy, z za Zbrucza, Były to bardzo ładne, młode panny, to też robiliśmy im bardzo dużo umiarkowanych psikusów.

Dyrektorem szkoły był Rosjanin, który ciężko ranny na wojnie; nie wrócił,po leczeniu szpitalnym, na front;

Po ukończeniu szkoły w czerwcu 1945 roku zdawaliśmy egzamin końco­wy z języka polskiego,matematyki,języka rosyjskiego i historii; Po ukończeniu 7-mej klasy tej szkoły, tak dobrze znałem język ro­syjski,że posługiwałem się nim na codzień z całkiem poprawią wy­mową . Pisałem bezbłędnie.

Świadectw na oryginalnych wzorach nie było; Dwie kartki wyrwane ze zwykłego liniowanego zeszytu posłużyły za wzory świadectw, na których wypisano treść znajdującą się na oryginalnych świadectwach i wpisano uzyskane stopnie . Po opieczętowanie trzeba było chodzić na piechotę do oddałonego o 9 km Złotego Potoka, w którym znajdo­wał się " rajon" / powiat / gdzie przybito nam pieczęcie władz oświatowych; Na zakończenie roku urządziliśmy w szkole zabawę ta­neczną, ze skromnym bufetem - bez alkoholu oczywiście, ale za to z dużą ilością różnego rodzaju ciast; Bawiliśmy się z nauczycie­lami bardzo wesoło; po polsku, do uóźnego wieczora;-śpiewaliśmy różne polskie piosenki i tańczyliśmy przy patefonie;' Nigdy nie zapomnę tego uroczego popołudnia.

OBRONA JAZŁOWCA

Ciemne chmury nadciągnęły nad Jazłowiec po przesunięciu się na wałnicy frontowej, już we wrześniu 1944 rokuiaż po mobilizacji młodych Polaków, do istniejącej od 1943 roku; polskiej armii utworzonej na terenie Związku Radzieckiego, pod dowództwem gen.Berlinga. Ukraińskie ugrupowania mianujące się Ukraińską-Powstańczą Armią, zaczęły grasować i niszczyć wszystko co polskie; Polskie wsie,pols­kie miasta,polskie pamiątki narodowe i samych Polaków; Zaczęły się dni niepokoju i grozy; Nie było tygodnia, a w końcu dnia, w którym nie słyszałoby się o napadach na Polaków, polskie wsie, o morderstwach indywidualnych, grupowych i zbiorowych, całych polskich rodzin i osiedli. Perfidne i wyuzdane metody mordowania, w których wydłubywano oczy, odcinano języki, przecinano piłą na pół człowieka, łamano ręce i nogi,podpalano żywcem, przypominały średniowieczne, metody stosowania tortur i mordów, stronaice sien­kiewiczowskiego dzieła o buntach kozackich.; Nie zmieniad hajdamacy metod od trzech wieków, tak jak mordowali kiedyś, tak mordowali w połowie dwudziestego wieku, znajdując upust w swoim sadyzmie i nie­nawiści do wszystkiego co z Polski i co polskie; W tej sytuacji nie pozostało Polakom nic innego jak stworzenie samoobrony.

Na początku września 1944 roku Komitet Samoobrony składający się. z doświadczonych i przeszkolonych w wojsku przedwojennym mężczyzn postanowił uchronić miasto od najazdu ukraińskich band. Utworzono dookoła Jazłowca placówki, w domach wysuniętych na krańcach mias­teczka. W każdym domu wydzielono izbę, przeznaczoną tylko dla war­towników; Na każdej placówce trzymało wartę codziennie i każdej nocy około 15 mężczyzn; Wartownicy uzbrojeni byli w karabiny, automaty i granaty ręczne.

Codziennie z zapadnięciem zmroku, odbywały się w centrum miasta w centralnej wartowni apele - zbiórki, na których odczytywano roz­kaz dnia; Informowano w tym rozkazie o zaszłościach,które ewentu­alnie nastąpiły w dniu bieżącym, o rozmieszczeniu wart i ich odcinków, które zobowiązane były nadzorować, oraz podawano obowią­zujące danej nocy hasło. Uroczystość apelu była pełna napięcia i uwagi. Nikt poza wartownikami, hasła nie znał, a tym samym od zmroku do godzin porannych po miasteczku mogli poruszać się tylko wartownicy;

Pamiętam takie zdarzenie. Któregoś jesiennego wieczoru lał duży deszcz, było zimno. Stałem na posterunku koło wrót domu Gienka Kuliczkowskiego,znajdującego się w Jazłowcu obok dużego mostu, Gienek Kuliczkowski był naszą daleką rodziną. Nagle w ciemności dały się słyszeć kroki od strony drożyny, która prowadziła pod mostem w kierunku wsi Browarów, Zamieniłem się cały w słuch. Kiedy odgłos kroków zbliżył się. do około 3o-4o m od mojego stanowiska, dałem ..komendę "stoj! ", Idący nie zatrzymał się .Powtór żyłem -"stój, bo strzelam " i równocześnie odbezpieczyłem karabin.Postaci w dalszym ciągu nie widzę z powodu deszczu i ciemności, ale kroki ucichły. Wołam : "hasło ! ". Ten ktoś nie odzywa sią. "Hasło!" - wołam , "bo strzelam!" - " Ne znaju niczoho" - słyszę po ukraińsku. Rozkazuję - "Padnij !" i słyszę plusk błota i wody. Podszedł do mnie z odległości kilkunastu metrów drugi wartownik. Pyta się, co zaszło. Mówię « że kazałem leżeć jakiemuś nieznanemu osobnikowi,znajdującemu się około 3o m od nas.

"Dobrze żeś przyszedł"- powiedziałem, "pójdziemy sprawdzić.kto to jest " Masz latarkę? " - zapytałem. "Nie" -odpowiedział. "Ustawmy się więc w szyku i ostrożnie poruszajmy się do przodu"-powiedziałem.

Z odległości kilku metrów zauważyliśmy leżący w błocie cień czło­wieka. Z odbezpieczonym karabinem kazałem mu wstać i podnieść ręce do góry.Z -podniesionymi rękami całego ociekającego wodą i "błotem wprowadziliśmy na placówkę. Jak się. okazało, bpł to ukraiński chłop . Z Przedmieścia, który szedł do Jazłowca do rodziny i trochę się spóźnił, chwyciła go w drodze noc, a skutki były wiadome. Dając mu wartownika, odprowadziliśmy go do domu, do którego zmierzał.

ZALESZCZYCKA TRAGEDIA

Zaczęto mówić o ewakuacji Polaków z ziem wschodnich do Polski Cen­tralnej. Jako 16-to letni chłopiec nie bafbłzo orientowałem się,co to .lest ewakuacja? Dlaczego mamy opuszczać rodzinne strony ? Z jednej strony strach przed ukraińskimi-"bandami i ucieczka choćby na kraj świata, z drugiej strony pytanie,dlaczego mamy pozostawić nasze domy? Z biegiem miesięcy zacząłem coś niecoś rozumieć. A więc chodzi o to, że ziemie dotychczas należące do Polski nie będą do niej należały i zostaną włączone do ZSRR; Na nasze ziemie mają przyjechać Ukraińcy z Polski, my natomiast mamy wyjechać na Zachód;

Trochę ciekawy był ten " Zachód ". Było to coś nieznanego, daleko od Jazłowca - dużo dalej aniżeli Lwów; Jaka jest ta nasza Polska ? Pewnie zobaczę Kraków, Warszawę - ciekaw jestem gdzie będziemy mieszkali ?

Dni toczyły się jednak swoim trybem, a szara rzeczywistość otacza­jąca nas dokoła chmarami band ukraińskich nie opuszczała ani na chwilę.

Co drugą noc brałem kąrafcin. na plecy i pomimo tego, że w dzień uczęszczałem do siódmej klasy, chodziłem na "placówkę",gdzie trzy­małem wartę razem z innymi Polakami, chroniąc się w ten sposób przed napadem band ukraińskich.

Pewnej nocy,stojąć na swojej zmianie, usłyszałem jak gdyby strzały karabinowe; Wydawało mi się,że pochodzą one z kierunku Małych Zaleszczyk, wioski położonej około 1,5 km od Jazłowca, w której za­mieszkiwało kilkanaście rodzin polskich;

Podskoczyłem na placówkę i zawiadomiłem o tym zebranych tam Polaków. Wszyscy zaczęliśmy nadsłuchiwać. Jedni mówili,że to strzały, inni że to wiatr stuka, blachą na kaplicy cmentarnej . Oczekiwaliśmy do rana. Rano ktoś przyniósł hiobową wieść. Wszyscy Polacy w Zaleszczykach; pomordowani. Około południa przy­wieźli zmasakrowane zwłoki, leżące rzędem na kilku furmankach. Widok był przerażający. To nie były trupy ludzkie, to były szczątki rozszarpanych kawałów mięsa. Odbył się uroczysty, ale w grobowym nastroju pogrzeb na Jazłowieckim cmentarzu;

Za tę masakrę Polacy podjęli odwet; Jeszcze tego samego dnia wy­jechano całą grupą do Zaleszczyk; Zastano tam jednak tylko kobiety, dzieci i starców;

Nie uczyniono nikomu żadnej krzywdy. Zwyciężył rozsądek, zachowano godność i szlachetność Polaka.

Analiza tych faktów z perspektywy lat daje pogląd na dużą skutecz­ność polityki niemieckiej w stosunku do narodu ukraińskiego,który uwierzył, że przez całkowite unicestwienie narodu polskiego na ziemiach wschodnich, zdobędzie,w ten sposóto, niezależne państwo ukraińskie;

Kilka rodzin polskich, które cudem uszły masakrze tej nocy,uciekły do Jazłowca.
WIELKANOC 1945r.

Święta Wielkanocne 1945 roku nie były Wielkanocą zwyczajną. Uzbrojony Jazłowiec skutecznie unicestwiał zamiary faszystowskich band ukraińskich w napadach na nasze miasteczko;

Tradycyjnie, jak bywało to niegdyś, przed Wiekim Czwartkiem, zebra­liśmy się na plebanii u księdza proboszcza, ażeby omówić sprawy związane z urządzeniem Bożego Grobu;

“Koledzy" - powiedział ksiądz Pyclik - " w tym roku, zamiast stra­ży pożarnej, stać będzie przy Bożym Grobie młodzież z karabinami w ręku"; Wszyscy którzy uczestniczą w obronie Jazłowca powinni wziąść udział jako wartownicy przy Bożym Grobie . Na placówkę chodziliśmy w zwyczajnych codziennych ubiorach. Stać przy Bożym Grobie należało-w ubiorze innym;

Uradziliśmy, że będziemy stać w ubraniach wojskowych. Nie było polskich mundurów. Chyba z pod ziemi wytrzasnęliśmy mundury wę­gierskie, które ze względu na niedawno przechodzący przez Jazłowiec front były łatwiej dostępne;

Ubrałem się w żołnierską marynarkę, na głowę założyłem jakąś-nową furaźerkę,założyłem karabin na plecy i poszedłem do kościoła; W Wielki Piątek staliśmy przy Bożym Grobie do.godziny 24°°. a w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę przez całą noc';

Stali wszyscy; Byli to ludzie dojrzali- nasi ojcowie,starsi bracia i my młodzi mający zaledwie 15 - 16 lat; Wytworzył się nastrój dużej powagi i te 5 minut, które staliśmy na baczność, wyprężeni i skupieni, były dla mnie dużym przeżyciem;

Noc jednak jest długa i poza staniem przy Bożym Grobie, trzeba było wykorzystać czas w inny sposób, ażeby zabić nudę. Celowali w tym starsi chłopcy,których jak zwykle trzymały się fan­tastyczne żarty.

Zbyszek Swiderski udawał popa i intonował na me­lodię śpiewu w cerkwi greckiej, jakąś nieistniejącą pieśń-modłę ,w rodzaju : " Przyszedł diak i został wpędzony w mak “

-A my również pieśnią-modłą odpowiadaliśmy : -"dwa z połową,dwa z po­łową, dwa z połową, dwa". Były tam również inne piosenki, zmyślone przez Zbyszka, wszystkie bardzo zabawne i żartobliwe, to też pęka­liśmy wszyscy ze śmiechu. Tak przeszła cała noc;r Rano w niedzielę o godz. 6 -Rezurekcja;

Do kościoła już od godz. 5° zaczęli przybywać wierni;

O godz 6 ~ - ksiądz Pyclik przy wypełnionym wiernymi po brzegi koś­ciele i wypełnionym placu kościelnym zaintonował " Wesoły nam dziś dzień nastał ".

Podchwycili ludzie przepiękną wielkanocną pieśń i pełnym głosem zat śpiewali tak, że aż echo odbiło się od stojących nieopodal murów starego zamczyska.

My ustawieni w dwuszeregu salutowaliśmy przechodzącą procesję, a kiedy ksiądz pod baldachimem mijał drzwi główne kościoła oddaliśmy trzykrotną salwę karabinową.

Nabożeństwo skończyło się mniej więcej za dwie godziny. Po nabożeństwie rozeszliśmy się. do domów, jak tradycja każe podzie­lić się święconym jajkiem;

Po śniadaniu wziąłem karabin na plecy i poszedłem do miasta. W dniu tym nie było normalnej warty. Była radość i "Kanonada". Kto miał jakikolwiek zapas trotylu - przynosił, robiliśmy sztuczne granaty, używając do tego celu zapalników z rozbrojonych przedtem min i strze­laliśmy, strzelaliśmy, strzelaliśmy;

Gdzieś, kilkanaście kilometrów od Jazłowca mógł ktoś pomyśleć, że w miasteczku rozgorzała bitwaif Tak przeszła cała niedziela.

Nie pisałem jeszcze o tym, ale w tym miejscu warto nadmienić, że Po­lacy / i nie tylko Polacy / jazłowieccy potrafili bardzo ładnie śpiewać .

I nie tylko o pieśni kościelne tu chodzi;

Tak jak śpiewali w kościele w Jazłowcu nigdy i nigdzie więcej nie słyszałem.

Spiewali także na imieninach,weselach,przyjęciach,zabawach i w ogó­le "bez żadnych okazji po to tylko, ażeby sobie pośpiewać. Wszyscy dobrze znali słowa pieśni którą śpiewali, wszyscy mieli dobre głosy, wszyscy też przejawiali duże chęci tam gdzie tylko ktoś zaczął śpiewać.

Ileż to razy byłem świadkiem, kiedy kilku dorosłych mężczyzn, spoty­kało się. w niedzielne popołudnie na zboczach Szańc,lub obok baszty zamkowej i rozpoczynało śpiew, przeradzający się w chór, który słychać było daleko poza granice Jazłowca. Śpiew był nieodłączną pozycją życia Jazłowieckich ludzi.

REPATRIACJA

We wrześniu 1945 roku, tuż po żniwach, ojciec i prawie wszyscy Polacy, którzy mieszkali w Jazłovrcu postanowili wyjechać w ramach repatriacji Polaków, na Zachód.

Zaczęły się przygotowania do opuszczenia własnych domówi Tragiczne to były chwile. Trzeba było opuścić odwieczną ojcowiznę, majątek i cały dobytek będący wynikiem pracy całego dotychczasowego życia, Hie było jednak wyjścia, taki był nakaz chwili;: 15 października 1945 roku wyjechaliśmy z Jazłowca do niedalekiej niezniszczonej przez działania wojenne, stacji kolejowej Pyszkowca. / 1,5 km na wschód od Buczacza /.

Wyjechaliśmy nie tylko my ,jażłowiązanie, wyjechali wszyscy Polacy z dawnego powiatu buczackiego. Transporty odchodziły rzadko,to też na polach okalających przystanek kolejowy, rozłożyło się istne sło­miane miasteczko o kilkutysięcznej liczbie ludności. Namioty budowano z drewnianych żerdzi i kryto słomą. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś pozdejmował same dachy z różnych bu­dynków i poustawiał je rzędem obok siebie;

Cała ta kolonia .Polaków, czekająca na podstawienie wagonów kipiała gwarem i życienu Każdego niemal dnia biegałem na piechotę do Buczacza po świeżą prasę i papierosy; Wieczorem rozpalano ognisko, nieopodal zbudowanego przez nas dużego ołtarza. Był z nami-ksiądz Pyclik, który codziennie odprawiał nabożeństwo wieczorne; Otoczeni olbrzymimi obszarami pól i lasów z usianymi gęsto( ukraiń­skimi wioskami w których tłoczyli się banderowcy, tworzyliśmy czysto polską wyspę.

Po każdym wieczornym nabożeństwie zbierali się w duże grupy kobiet i mężczyźni ażeby podzielić się wiadomościami dnia.Następnie rozpoczynano śpiewanie,ktore trwało do późnych godzin nocnych.

Jakichże piosenek tam nie śpiewano !!!

Były piękne pieśni z powstań 183o i 1863 roku, Były piosenki two­rzących się Legionów z 1913 - 1914 roku, piosenki żołnierskie z okresu niepodległości, piosenki żartobliwe, taneczne i inne, których bym nie zliczył.

Pomimo groźnych jesiennych wieczorów październikowych, w czasie których,wystrzeliwano do nich z okolicznych wiosek, roje kul świetl­nych i zapalających, przeżywaliśmy chwile olbrzymiego podniecenia, powiedziałbym nawet dziwnej radości, że wreszcie pozbedziemy się udręki, nieprzespanych nocy i ciągłego strachu przed ukraińskimi bandami.

Nie byliśmy bezbronni.

Ze względu na to, że tworzyliśmy przed .wyjazdem z Jazłowca dość dobrze uzbrojona grupę obrońców miasta,posiadaliśmy ze sobą kara­biny, rewolwery, granaty,które w razie napadu banderowców, mogły stworzyć skuteczną zaporę ogniową.

Pewnego ranka otrzymaliśmy wiadomość, że za kilka dni nasz transport odjeżdża. Rozpoczęły się gwałtowne przygotowania. Wiadomym było że już kilkakrotnie podstawiano pociąg składający się z samych wagonów-platform i na takie wagony trzeba było załadować cały dobytek.

Należało więc z platformy zrobić wagon nadający się. do załadunku i chroniący przed zimnem i deszczem. Wszystko w tym celu było przy­gotowane. Bele drewna, deski,haki,śruby, przykrycie z mat słomianych płachty brezentowe itp.

W dniu l listopada 1945 roku podstawiono pociąg-platformy. Wśród gwaru,zgiełku i nawoływań wykonano wagony a następnie zała­dowano pociąg. Usiadłem na dachu wagonu.Z góry spojrzałem na tłum ludzi otaczających nasz transport. Byli to ci którzy czekali na swoją kolejkę. Niektóre kobiety podniosły lament. Wśród żegnających nas byli i tacy, którzy jeszcze nie zdecydowali się. na wyjazd. Wreszcie "byliśmy gotowi.

Zebrany, olbrzymi tłum ludzi wysłuchał kilku instrukcji na temat podróży, a później po przemówieniu księdza Pyclika, wzniosłym głosem zaśpiewał :

" Serdeczna matko,Opiekunko ludzi"............

.... zlitu.1 się zlituj,niech się nie tułamy.

Usłyszałem gwizd lokomotywy - transport ruszył.

Z wrażeń podróży w Jazłowcu

lubię omszone głazy starego zamczyska Malowniczo o lasy i skały oparte Rycerskich Jazłowieckich wojenne siedliska

Jeśli nie łez, to przecież słodkich dumań warte.

Od wielu to już wieków niesporzyte głazy Oczekujecie mocno powrotu hetmana Czekajcie ! Jałowiecki wydaje rozkazy ! Czekajcie ! Bitwa dotąd jeszcze nie wygrana !!!

Tymczasem świerszcz smutną piosnkę śpiewa tobie

I gdzie rżnięte w kamieniu jaśniały krużganki,

Dzisiaj lotne jaskółki występują w szranki.

Bluszcze stuliły listki w ponurej żałobie I milczeniem zaległy chlebodajne role I dni lepszych wygląda zamglone Podole.

/ 3 lipca 1856 r. - Aleksander Krasicki z Siecina.

GENEALOGIA

Urodziłem się 27 lipca 1929 roku w Jazłowcu, z matki Genowefy z domu Grzesiowskiej i ojca Leona.

Za " Herbarzem szlachty polskiej » - który odszukałem w bibliotece "OSSOLINEUM » we Wrocławiu, należy uznać, że początek rodu Kulicz-kowskich datuje się z końca XVI wieku, gdyż pierwszy ujęty w nim Kuliczkowski, był na wyprawie chocimskiej w 1621 roku. Ostatni Kuliczkowski zapisany w "Herbarzu " miał na imię Karol. Z ustnych realacji, najstarszej siostry mego ojca, cioci Marii, urodzonej w 1891 roku, dowiedziałem się,że mój pradziadek Kulicz­kowski miał na imię Andrzej, był urodzony w Jazłowcu około 183o r. Należy raczej domyślać się, że opisywany w "Herbarzu" Karol, był ojcem lub krewnym Andrzeja ,mego pradziadka.

Dziadek mój Jan Kuliczkowski, urodził się w 1863 roku w Jazłowcu. Linia ojca :

Pradziad Andrzej był z zawodu mistrzem budowlanym, posiadał trzech synów: Michała, Jana i Mikołaja oraz córki: Praksedę i Marie. Jan, mój dziadek, ożeniony z Antoniną Sandecką,miał siedmioro dzieci z którrch najstarsza Maria ur. w 1891 roku, Józefa ur. w 1893 roku, Genowefa ur. 1896 roku, Władysława /Aniela/ ur. w 1898 roku, Kazi­mierz ur. I9o1 roku, Leon ur. 19o3 roku/mój ojciec / ± Jan,Józef ur. 19o7 roku.

Mój dziadek Jan Kuliczkowski był również z zawodu mistrzem budowla­nym.

Wypis z "Herbarza Szlachty Polskiej " "Rodzina" opracowanego przez Seweryna Uruskiego - Tom VIII, wydanie G-eberthnera i Wolfa-1911 rok. -"Kuliczkowski h.Rogala N.,rotmistrz królewski, lubiony od Chodkiewicza, był na wyprawie chocimskiej w 1621 roku i w Prusach przeciw .szwedom 1627 r. Józef z ziemi lwowskiej 1651 r. Tomasz w wojew. ruskiem podpisał elekcję 1697 r. Stanisław żonaty z Agnieszką Siedlecką 1745 r. Ańdrzej,Jan,Jerzy i Michał synowie Marcina i Heleny Swaryczewskiej, wnukowie Tomasza wylegitymowani w Galicji w 1732 r. po Jerzym z Marianny Daszkowskiej synowie, Andrzej i Józef i po Józefie z Zofii Wereszczyńskiej, synowie Antoni i Karol-1821 wylegitymowani w Galicji / Zbiory Er M.Dunina - Wąsowicza/ "; Tyle dotychczas znalazłem, w dostępnych źródłach,o historii rodu Kuliczkowskich.

Maria Kuliczkowska najstarsza siostra ojca, wyszła za mąż za Juliana Grzesiowskiego. Z małżeństwa tego urodzeni! Mieczysław, Bolesław i Kazimierz. Wszyscy zamieszkują w chwili obecnej w Nowej Soli, Józefa nie miała dzieci. Była dwukrotnie zamężna,, Pierwszy mąż-

Wirga, drugi - Jarosz. Mieszła we Lwowie i tam zmarła w 1976 r.

Genowefa- wyszła za mąż za Apolinarego Skobelskiego. Z małżeństwa

tego urodzeni : Zbigniew, Longin,Brama i Tadeusz. Tadeusz mieszka w chwili obecnej w Nowej Soli. Pozostałe dzieci zamieszkują za gra­nicą, Zbigniew i Longin w Anglii, Emma w Australii. Władysława /Aniela/ wyszła za mąż za Wincentego Kryckiego. Z mał­żeństwa tego urodzona Maria Józefa, wszyscy zamieszkują w Nowej Soli.

Kazimierz - zmarł będąc kawalerem w 1948 roku w Poznaniu.

Leon - mój ojciec zmarł w 1977 roku.

Józef Jan ożeniony z Emilią z domu Szpunar, zamieszkują w chwili obecnej w Tarnowie. Z małżeństwa tego syn Andrzej.

Linia matki: Pradziadek Paweł Grzesiowski, ur. około 1828 r - Syn Florian

ur. w 1855r.

Mój dziadek Florian ożenił się z Rozalią Karpińską z Pużnik.

Zmarł w 1933r.

Najstarszym synem Floriana był Jan Grzesiowski.zmarł w 1959r. w wieku 79 lat w Długim k/Szprotawy. Dzieci Jana: Bronisława, wyszła za mąż za Alberta Bilińskiego, Z małżeństwa tego : Stanisław i Józef - zamieszkują w Legnicy.

Maria - zamężna po raz pierwszy z Józefem Pawłowiczem, z małżeństwa tego, syn Zbigniew, po raz drugi ze Stanisławem Romaniszynem, z mał­żeństwa tago - syn Roman.

Franciszek - podoficer zawodowy do 1939r. Został kapitanem w czasie działań wojennych - obecnie zamieszkuje w Kanadzie.

Władysław - zamieszkuje w Anglii

Następni synowie i córki Floriana - Wiktor i Józef wyemigrowali do Ameryki i tam zmarli;

Ludwik - ożeniony z Heleną Kutarowską.

Z małżeństwa tego dzieci: Wanda,Stefania i Wiesława.

Kazimierz - wyemigrował do Ameryki i tam został zamordowany.

Emilia - wyszła za mąż za Juliana Kuriańskiego. Z małżeństwa tago dzieci: Stefania, zamężna z Bilińskim, oraz Janina, która wyszła za mąż za Lewickiego. Syn Stanisław Kuriański zginął na wojnie w 1939 r.

Genowefa - moja matka ur. 19o6 r. zmarła w 1972r. O rodzinie Grzesiowskich aiam skąpe wiadomości, ze względu na to, że została rozproszona po świecie, oraz nieczęstych wspomnień rodzinnych, pomiędzy samymi członkami rodziny. Ciekawym, wartym zanotowania faktem jest to, że w rodzinie mojej, w drzewie genealogicznym, nie było żadnych cudzoziemców tak z linii ojca, jak i z linii matki./ Nie było innych narodowości /. Kiedyś o takich w Jazłowcu mówiło się, że jest " Polakiem z krwi i z kości." Mój ojciec :

Urodzony w Jazłowcu 19o3 roku, od lat młodzieńczych związany był mocno z rodzinną miejscowością, a w szczególności z kulturą i życiec jazłowieckich ludzi.

Pełnił do 1937 roku funkcję policjanta miejskiego, a do 1939 roku, listonosza jazłowieckiej poczty. Interesował się bardzo historią Jazłowca, stąd też miał o tym mieście duży zasób wiadomości, Z inicjatywy inteligentów - społeczników jażłowieckich, utworzono amatorski teatr dramatyczny, w którym jak mi opowiadano i ja sam pamiętam, ojciec grał przez kilka lat przeważnie główne role. Byłem na dwóch z nich:"Karpaccy Górale" - J.Korzenowskiego, gdzie ojciec kreował rolę Antosia, i "Rozwód" w której odtwarzał rolę Saszy. Bardzo dobrze znał liturgię kościelną.

Poza tym był lubiany przez jazłowieckich ludzi, o czym miałem prze­konać się już na Zachodzie, podczas różnych spotkań i uroczystości związanych z Jazłowcem.

Był dobrym Polakiem za co cierpiał w więzieniu w okresie okupacji niemieckiej. Moja matka :

Osierocona przez swoją matkę w czasie pierwszej wojny światowej w latach dziecięcych, wychowywała się z młodszymi braćmi, gdyż starsi wyemigrowali do Ameryki.

Dziadek - bogaty rolnik nie bardzo dbał o wykształcenie swoich dzieci. Praca w klasztorze u sióstr Niepokalanek była główną edu­kacją matki. Od 1928r tj. od chwili zamążpójścia, zajmowała się wyłącznie domem i dziećmi.

Była dobrym człowiekiem i troskliwą matką. W.1951 roku zachorować ciężko na serce. Zmarła w 1972r mając lat 66.

Home

Początek książki...O Galicji ...Zdjęcia z kresów ..Mapy historyczne..Kresy wschodnie Księgarnia “Kresy Wschodnie”